7 lip 2006

GDY ŻYŁY DINOZAURY (7)

W roku 1970 nie marnowało się żywności. W kuchniach obywatele miewali już lodówki. Niewielkie były – jak dzisiejszy piekarnik. Trochę tylko większe od mikrofalówki. Mięso w polskich sklepach bywało, choć pewnie w ilościach niezadowalających. Jakość była taka sobie, ale nie byle jaka. Ot, by zjeść bez obrzydzenia. Do grudnia...

Wracz obserwowała każdego dnia, z rosnącym niepokojem, zawartość wiadra na zlewki. Większość dań „mięsnych” trafiała do koryta. Polacy żywili się głównie mlekiem i chlebem. Po kilku dniach mleko zostało objęte reglamentacją ilościową, bo za dużo go wypijaliśmy. Koszt jednodniowego żywienia obozowego skalkulowano na jednego rubla i kilka szklanek mleka podrożało wyliczenia niedopuszczalnie! Pozostało za to wiadro herbaty. Była ona jedynym produktem spożywczym naprawdę znakomitej jakości. Widocznie jeszcze od carskich czasów dobry czaj był nienaruszalną tradycją, nie zniszczoną przez rewolucję i czystki.

Pierwsza noc okazała się spokojna. Spanie było zdrowe. Sienniki, napełnione świeżą słomą i przykryte czyściutkimi prześcieradłami, były wygodne. Poducha ogromna i miękka, dała dobre oparcie skołatanej głowie. Pamiętam zdziwienie po krótkim przebudzeniu gdzieś w środku nocy. Gdy podniosłem głowę, na wezgłowiu ujrzałem jej cień. Jak się okazało jeszcze niedawno w Leningradzie panowały białe noce i dotąd jeszcze noce były szarawe raczej niż czarne.

Nazajutrz zostałem wybrany do wyjazdu po odzież ochronną. Powodem takiego wyróżnienia była moja dobra znajomość języka rosyjskiego. Byłem drugim w rankingu. Najlepiej po rosyjsku mówił Adaś, młody asystent z wydziału nie wiem jakiego. Jednak to ja pojechałem do Leningradu sowchozowym autobusem, bo miałem także wybrać materiały dekoracyjne do przyozdobienia naszego klubu – świetlicy. Jako szefa uczelnianej grupy plakatowej zareklamowali mnie do roli upiększacza rzeczywistości współtowarzysze obozowej niedoli.

Pojechałem tylko z komisarem. Dlaczego z nim? Bo jechaliśmy do leningradzkiego komsomołu, więc opiekun polityczny był właściwszy niż zwykły nadzorca komandir. Podróż trwała niemal godzinę, ale nie dłużyła się, bo za oknami toczyło się życie socjalistycznego miasta. Miasta pięknego i ogromnego. Nie tylko stolicą Rewolucji był Leningrad. Był niekwestionowaną kulturalną stolicą Imperium i carskiego i radzieckiego. Mnie, studenta architektury, interesowały monumentalne budowle historyczne. I carskie i socjalrealistyczne. Marna zabudowa blokowa też była ciekawa. Mogłem porównywać, na ile była gorsza od tej, pokrywającej peerel. Albo lepsza...

Siedziba obłast’nego komsomołu przytłaczała ogromem. Była przykładem sztandarowym monumentalizmu stalinowskego w pełnej krasie. Po wejściu do środka skierowaliśmy się niestety w dół, do piwnic. Naszym celem były te głębiej położone, na drugim poziomie, licząc od powierzchni. Wyglądały na schrony i po to je pewnie zbudowano. Towarzyszył nam opiekun – przewodnik. Stanęliśmy przed żelazną płytą masywnych drzwi. Otworzyły się dostojnie i w świetle gołej żarówki, sterczącej z klaustrofobicznie niskiego sufitu, ujrzałem niezapomniany widok, opowiadany potem przeze mnie przez lata, ku niedowierzaniu słuchających.

W rozległym pomieszczeniu środek zajmowała stożkowa piramida, szczytem dotykająca niemal powały. Tworzyły ją skłębione bezładnie szmaty mundurowe. Oficerskie i żołnierskie. Galowe i poligonowe. Portki, spodnie, bluzy, kurtki... Podszedłem do stosu, kierując się ku widocznej na wierzchu białej, oficerskiej marynarce jakiegoś admirała albo kapitana. Wzrok magnetycznie przyciągały pysznie złocone pagony. Niestety, opiekun zapobiegawczo zastrzegł, że wybierać mogę tylko ubrania riadawych, czyli szeregowców. Biedziłem się długo, by wybrać ponad trzydziestkę kompletów, składających się z portek i bluz. Było to żmudne zajęcie, gdyż mundury były zniszczone i nieprane. W piwnicy unosił się lekko zatęchły odorek zjełczałego potu i brudu. Przypomniałem sobie doniesienia prasowe, że rok czy dwa lata wcześniej, niezwyciężona Armia Czerwona zmieniła sorty mundurowe, nieunowocześniane od czasów II wojny światowej. I oto zobaczyłem, gdzie je zebrano, by uczynić z nich jeszcze dobry użytek.

Po wybraniu najmniej podartych i przetartych mundurów przeszedłem do innej sali, gdzie zwalono na stertę żołnierskie buciory. Za parę lat podśpiewywać mieliśmy pieśń Bułata Okudżawy o żołnierskich sapagach „ej, buty, buty, tupot nóg”. Tutaj miałem okazję obejrzeć je w tysiącach odmian. Nie zastanawiałem się, ile odmian grzybicy mogły zawierać, bo jeszcze jej nie odkryto. Może istniała tylko w kapitaliźmie, jak wyzysk robotników, coca-cola i narkotyki...

Na razie miałem kłopot z parowaniem obuwia. Nie chodziło przy tym o czyszczenie czy odkażanie parą wodną, tylko o buty lewe i prawe! W stosie przemieszano sztuki niepowiązane w pary. Znowu długie przystawianie podeszew do siebie i odstawianie na bok. Nie miałem ich czym powiązać. Dopiero potem, w sowchozie, dostaliśmy kłąb sznurka pakułowego, który miał udawać sznurowadła...

2 komentarze:

Unknown pisze...

aż się prosi, by zebrąć owe wspomnienia w jedną całość :)

jotesz pisze...

Wspomnienia są zbierane w wordzie...
To już druga próba. Pierwsza została podjęta w 1986 roku ale zaniechałem pisania w trakcie. Potem wybuchła wolność, demokracja i kapitalizm. Rynek zalała martyrologia, Katyń, zsyłki, sybiracy, Kołyma, Magadan, zbrodnie stalinowskie. Takie wspomnienia były nieważne, nieistotne. Potem cała martyrologię można było kupować na kilogramy po złotówce za kilo, gdy się przejadła i zdewaluowała (myślę oczywiście o papierowych tworach).
Zupełnie niedawno powróciły do mnie Szuszary, przy okazji tego bloga. Przetykanie skrzeczącej codzienności archiwalną niecodziennością wydało mi się dobrym urozmaiceniem.
Tytuł sam pzypłynął. Były dinozaury polskiego rocka. Był Park Jurajski. Mogą być dinozaury z 1970-go roku.
A te posty są pierwszymi notacjami puszczanymi w sieć dla kontroli odbioru.
Głównie jednak czekają na aktywne włączenie się uczestników prac łagierniczych - Leszka i Zbyszka. Obaj zgłosili chęć współpracy, co poświadczyłem zamieszczając ich maile jako komentarze!
Niech się teraz spróbują wymigać...