W DOBRYM TOWARZYSTWIE
Angela Merkel
Jest błogosławiona pośród polityków. Jej wielbiciele czczą dołek w pościeli, na której leżała, i robią z niego odlewy, by je potem wyrzeźbić w marmurze. Jej uczniowie wielbią ziemię, po której ona stąpa, wykopują potem łopatką odciski jej stóp, by przechować je w relikwiarzach. Morze występuje z brzegów, aby ją zobaczyć, trawa rośnie po to, by mogła po niej stąpać. Nawet Bóg ścisza głos w jej obecności – ona jest przecież córką pastora.
Jest tęgą nadzieją wschodu i tłustą pewnością zachodu, jednoczy u siebie pod pachą biednych i bogatych – chociaż nie w tej kolejności. Jest jak nowy Mojżesz, który wyprowadzi niemiecką gospodarkę z domu niewoli. Jest płonącym krzakiem, groszkowym puree teutońskiej siły, pieczenią wieprzową tradycji. Jest maścią przyszłości, przeciwzmarszczkowym kremem zaufania we własne siły i balsamem koniunktury.
Angela Merkel jest jednak także człowiekiem. 35 lat przetrwała w ukryciu. Wolała wtedy uprzątać gnój w oborze jakiegoś PGR-u, orać rolę gołymi rękami i zębami karczować pnie w lesie, niż zabawiać się w politykę. W końcu jednak jej ambicja przemogła.
Znalazłszy się w świetle kamer, anioł Angela nauczyła się kąsać. Spuszcza biblijne plagi na tych, którzy są przeciw i którzy nabijają się z jej miękkiego, pantoflowatego oblicza. Wykręca przeciwnikom nogi aż na plecy, wciera im ocet w oczy i wrzuca rywalom dżdżownice za kołnierz.
Jej życia nie zakłóca żadne pokalane poczęcie, gdyż zaślubiona jest Niemcom.
Gregor Gysi – b. przewodniczący postkomunistycznej PDS
Po 500 latach neoliberalizmu w Niemczech ludzie ubierają się w reklamówki, bo nie stać ich na kupno koszuli. Całe rodziny mieszkają pod ławką w parku, bo nie mają z czego opłacić czynszu za karton na dworcu. Inwalidzi z głodu nadgryzają swoje kule, emeryci skrobią się korą drzew, bo mydło stało się luksusem.. Uczniowie uczą się na drewnianych komputerach, kobiety w domu dokonują aborcji przy pomocy drucianej szczotki do butelek.
Ale oto nadciąga ratunek. Zbawca udręczonych głodem i wyklętych już wyskoczył z cylindra, aby stworzyć lepszy świat. Jest lepszy od Chrystusa – co tam woda, chodzi nawet po asfalcie. Dotknięcie jego czapki wystarczy, by nasycić zgłodniałych, od pocałunku w jego but kalekom wyrastają nowe nogi. Podłoga śpiewa mu pod stopami, a stoły w studiach telewizyjnych kurczą się, aby on ze swym wzrostem ok. 1,50 metra wydawał się wyższy. Oto Gregor Gysi, największy karzełek pośród polityków.
Brigitte Zypries – minister sprawiedliwości RFN
Dlaczego uparła się studiować prawo? Bo w szkole tylko ją zawsze łapano na odpisywaniu, karano, a przecież inni też to robili i jeszcze dostawali dobre noty. To było niesprawiedliwe! No więc płakała i gryzła paznokcie ze złości, a potem poszła na prawo, z postanowieniem, że teraz to ona innym pokaże!Chce skrócić procesy, a także założyć podsłuchy u wszystkich bandytów – w demokracji przecież ma panować jawność. Tortury nie są dozwolone, - ale jeśli, to w każdym razie tylko w obecności lekarza!
Brigitte Zypries ma dużo pracy. Dlatego pani minister nie ma męża ani dzieci, nie może zaniedbywać pracy zawodowej. Wieczorem wraca do domu na smaczną kolacyjkę. Ale potem przykleja sobie brodę, wkłada czarny skórzany ubiór, w spodniach umieszcza dwie piłki tenisowe, zabiera pistolet i rusza na ulice. Wtedy, gdy miasto tonie w ciemnościach, z mroku wyskakuje nagle czarny cień...
Aleksander Łukaszenko – prezydent Białorusi
Od 10 lat Białoruś jęczy pod żelaznym kciukiem tego autokraty. Ten, kto mu się nisko kłania, ma spokój i może się kąpać w maśle – ale kto na niego spojrzy krzywym okiem, zostaje zawieszony za język u sufitu. Według zachodnich mediów opozycjonistów ćwiartuje się na ulicy, inaczej myślących zgniata na placek w więzieniu. W wyborach głosy „nie” uznaje się za nieważne lub za omyłkowe i oddaje na przemiał – razem z wyborcami, którzy te głosy oddali.Naród z nabożną czcią słucha Łukaszenki, ojca ojczyzny. To on zapewnia bezpieczeństwo i ład w świecie, w którym roi się od bandytów.
Sam prezydent Łukaszenko przyszedł na świat 30 sierpnia 1954 r. na zadupiu, zwanym wioską Kopys pod Mohylewem, jako dziecko swojej matki, ale już nie ojca. Dlatego od małego nauczył się kochać państwo, jako swego tatkę.
Gazety dzień w dzień sławią Łukaszenkę, który przywraca dawne dobre czasy i nawet swoją żonę, Galinę Rodionowną, wygnał z domu zgodnie z obyczajem praojców. Galina, która chciała nosić amerykańskie futra i minispódniczki z wygarbowanych flaków robotników i chłopów, żyje obecnie w biedzie na wsi i żywi się korzonkami, a gotowanymi racicami świńskimi w niedzielę.
A niedziela na Białorusi zdarza się, dzięki Łukaszence, od czasu do czasu.
http://www.polityka.pl/polityka/index.jsp?place=Lead02&news_cat_id=35&news_id=184912&layout=1&forum_id=5182&fpage=Threads&page=text
Czy - gdyby np. "NIE" Urbana wykpiło i obraziło prezydenta Niemiec - władze niemieckie domagałyby się zadośćuczynienia od rządu RP i wzywały niemieckiego ambasadora na dywanik? Czy raczej zignorowałyby sprawę, wychodząc z założenia, że w ten sposób najmniej osób przeczyta obraźliwy tekst, który szybko pójdzie w niepamięć? Nam na razie udało się osiągnąć odwrotny skutek.
Dokładnie tak samo chciałem skomentować tę śmieszną aferkę, rozdmuchaną poprzez nadęcie jej bohaterów. Polityka zrobiła to szybciej - i bardzo dobrze, bo dotrze to do wielu czytelników i do niektórych głów, być może...
2 komentarze:
Nie będzie germański kartofel pluł nam w bulwę! - polski ziemniak
Dodam drugi komentarz, a co sobie będę żałował, pisaki oburzone "aferą kartoflową" zwracały uwagę, że między innymi nawet Łukaszenka nie został TAK potraktowany, jak nasi Greatest Twins - tu widać, że Łukaszenkę potraktowano dużo gorzej. W końcu o naszym Lechu nie napisano, że "według zachodnich mediów opozycjonistów ćwiartuje się na ulicy"...
Prześlij komentarz