20 cze 2008

Malleus Maleficarum

czyli Młot na czarownice

w postaci listu, który jest rozsyłany przez obrońców życia:

"Ekscelencjo, Przewielebny Księże Biskupie Na podstawie informacji podanych przez środki masowego przekazu można powziąć uzasadnione podejrzenie o zaciągnięciu przez panią Minister Zdrowia Ewę Kopacz ekskomuniki latae sententiae na podstawie kanonów 1398 oraz 1329 §2 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Pani minister Kopacz, jak sama powiedziała w programie „Teraz my” w TVN dnia 16.06.2008, wspólnie i w porozumieniu z Rzecznikiem Praw Pacjenta, pomogła w zorganizowaniu aborcji u 14-letniej uczennicy z Lublina („Agaty”) poprzez pomoc prawną oraz znalezienie szpitala gotowego na przeprowadzenie aborcji. W mediach podano informację, że kilka szpitali odmówiło wykonania aborcji z powodów etycznych, więc bez udziału pani Kopacz przeprowadzenie przerwania ciąży najprawdopodobniej byłoby niemożliwe. Ponieważ w dniu 18.06.2008 agencja KAI podała informację o przeprowadzeniu dzień wcześniej aborcji u 14-letniej „Agaty”, wszystkie osoby pomagające w jej przeprowadzeniu zaciągnęły ekskomunikę latae sententiae, na podstawie kanonu 1329 §2 jako wspólnicy. Pani minister Ewa Kopacz mieszka w Szydłowcu, wiec podlega pod jurysdykcję Waszej Ekscelencji. Z uwagi na możliwość zgorszenia (pani Kopacz podaje się za katoliczkę i osobę głęboko wierzącą) pokornie proszę o zbadanie, czy pani minister Kopacz zaciągnęła ekskomunikę oraz w przypadku pozytywnego orzeczenia – o publiczne zadeklarowanie jej zaciągnięcia stosownym dekretem. In Christo."

Fronda powinna zrobić kukłę pani minister, przywiązać do słupa, obłożyć dobrze wysuszonym drewnem i podpalić. Przedtem jednak należy skropić stos wodą święconą i odmówić paciorek.

11 cze 2008

GDY ŻYŁY DINOZAURY (15)

W którąś niedzielę, która, o dziwo, była też w Sojuzie dniem wolnym od pracy, wybraliśmy się bardziej oficjalnie, bo z kolegami Rosjanami, na wycieczkę po zabytkach wspaniałej historii miasta. Żar się lał z nieba jak z hutniczego pieca podczas spustu surówki. Zaczęliśmy od Isakijewskogo Soboru, licząc na przyjemny chłód we wnętrzu. Ogromna świątynia została zbudowana na wzór Bazyliki Św. Piotra w Rzymie. Tyle że w Rzymie świątynia była świątynią a w Leningradzie świątynia była świątynią wiedzy oraz obiektem muzealnym. Niebotyczną odległość od sklepienia kopuły do posadzki wykorzystano do zawieszenie wahadła, które pokazywało, że ziemia się obraca. Maksymalne wychylenia wahadła przesuwały się miarowo po obwodzie ogromnego koła wyznaczonego na posadzce. Dokładniej tego zjawiska nie potrafię wytłumaczyć, bez szkody dla czytelników...
.
Wdrapaliśmy się też na tarasy zewnętrzne pod kopułą, skąd wypatrzyliśmy na dole cysternę z kwasem chlebowym, zaparkowaną w jakiejś cichej uliczce dobiegającej do ogromnego placu wokół soboru. Przyległy do placu park miał kilka punktów z napojami chłodzącymi, ale z góry widać było przy każdym z nich długachne kolejki spieczonych i spragnionych wycieczkowiczów. Zbiegliśmy szybko ku odkrytej cysternie i po chwili raczyliśmy się rozkosznie zimnym, przyjemnie kwaskowym napojem. Wytrąbiliśmy pewnie po trzy kufle na wysuszone gardła, co po pewnym czasie stało się przyczyną usilnych poszukiwań pisuarów. Dopiero po latach, w Polsce, opowiadano mi o masie robaków, które jakoby żyją na dnie tych cystern i są podobno naturalnie związane z produkcją tego napitku.. Nie wiem, czy można w to wierzyć, bo kwas chlebowy każdy może sobie domowym sposobem wyprodukować z czerstwego chleba razowego, miodu czy cukru i wody, i pewnie w trakcie wytwarzania żadne robactwo nie powstaje. Może to był „czarny pijar” wrogów socjalizmu?
.
Innym obowiązkowym punktem odwiedzin było Muzeum Rewolucji. Przechodziliśmy obojętnie od sali do sali, gdy młoda krasawica-przewodniczka poinformowała nas, że zbliżamy się do sali Feliksa Dzierżyńskiego. My w zamian poinformowaliśmy, że to był, niestety, Polak, na co ona wraz z naszymi Rosjanami oburzona się nie zgodziła! Weszliśmy więc do miejsca pamięci i pod tablicą przy wejściu, na której ogromnymi literami wypisano słynne hasło Feliksa: „Być komunistą, to znaczy, mieć chłodny umysł, gorące serce i czyste ręce!”, wisiała tablica z życiorysem Feliksa Edmundowicza, syna polskiej ziemi, szlachcica ze starego rodu.
.
Nasza Cicerona łaskawym okiem na nas od tej chwili spoglądała, dopóki nie doszliśmy do gigantycznej sali, w której pośrodku długiej ściany, naprzeciw ściany całej przeszklonej oknami, widać było replikę bramy-kraty do Pałacu Zimowego. Znali ją wszyscy z tysięcy reprodukcji obrazu, na którym bolszewicy wdrapują się na nią i siła ją otwierają, atakowani przez broniących pałac kadetów. I w sali też widać uchyloną potężną kratę, obwałowaną workami z piaskiem, na których ustawiono cekaem i porzucone w popłochu karabiny z długimi bagnetami. Zostaliśmy trochę z tyłu, gdy nasza grupa opuszczała tę martwą inscenizację i zapytaliśmy oprowadzającą, czy we trójkę mogli byśmy sobie zrobić zdjęcie przy bramie. Dziewczyna zgodziła się ale my pytaliśmy dalej, bo chcieliśmy na zdjęciu być widoczni przy cekaemie za tym obwałowaniem! Panienkę zatkało i bez słowa pobiegła na czoło grupy.
.
Kilka razy włóczyliśmy się leniwie Newskim Prospektem, obserwując spacerujące dziewczęta i wypatrując tych ładnych. Nie było takich zbyt wiele, a te naprawdę interesujące, ku naszemu zdumieniu, najczęściej mówiły ze sobą po polsku. To był powód do zadowolenia i dumy narodowej. Zupełnie odwrotnie niż z Feliksem Edmundowiczem...

6 cze 2008

GDY ŻYŁY DINOZAURY (14)

Już w pierwszych dniach przeżyliśmy szok, gdy okazało się że radzieccy studenci na obozach pracy są zmuszani do pracy przez dziesięć godzin dziennie! Po dwóch, trzech dniach zagroziliśmy, że ogłosimy strajk. Naczalstwo zdurniało. Na zwołanym naprędce zebraniu przedstawiliśmy swoje stanowisko. Po pierwsze – studenci radzieccy, pracujący w Polsce mają ośmiogodzinny dzień pracy. Po drugie – to przecież Lenin wywołał rewolucję październikową, by wywalczyć dla rosyjskiego i światowego proletariatu skrócenie czasu pracy do ośmiu godzin, zamiast właśnie dziesięciu czy dwunastu albo, nie daj Bóg i Partia cała, czternastu! Bezczelność i logika tej argumentacji oraz świętość nazwiska Wodza były tak bezdyskusyjne, że naczalstwo, ku naszemu zdumieniu, zgodziło się od razu! Jak się później okazało, byliśmy jedynym obozem studenckim w obłasti leningradzkiej a może i w całym Sojuzie, który pracował tylko osiem godzinek! Luz totalny. A nie był to koniec naszych anarchizujących działań…
.
Po sukcesie żądań pracowniczych przeszliśmy do spraw socjalnych. Żarcie, jak już wspominałem, było ohydne. Większość tego, co dostawaliśmy, oddawaliśmy do wiadra na zlewki, ku radości świń sowchozowych. Lekarka codziennie, z rosnącym zafrasowaniem, obserwowała rosnące napełnienie wiadra. Po kilku dniach wybuchliśmy głośnym rozżaleniem, wytykając naczalstwu, że tak ciężko pracujemy a tak nędznie jemy. Rozpoczęło się niezaplanowane, nadzwyczajne zebranie komsomolskie, na którym w szczegółach opowiedzieliśmy o warunkach w jakich studenci radzieccy pracują u nas i co jedzą.
.
Pod koniec tej długiej wymiany zdań do naszego barakoklubu wszedł jeden z rosyjskich studentów z wielkim pakietem, owiniętym w szary papier. Kamandir rozwinął zawiniątko i ujrzeliśmy pełno szaszłyków, po które wysłał do Leningradu, by zatkać nasze rozżalone i wygłodniałe gęby. Dał na to ruble z własnej kieszeni! Zrobiło się nam nieco głupio, bo to przecież nie nasze naczalstwo było winne całego bajzlu w jakim tkwiliśmy. Na skargę wypadało by pojechać na Kreml – do Moskwy.
.
Nasz bunt kulinarny przyniósł jednak poprawę. Okazało się, że całym żywieniem zajmowała się Irina, córeczka bogatych i wpływowych rodziców, więc zupełnie nie umiejąca gotować, przygotowywać potraw, zwłaszcza za nędzne obozowe stawki. W trybie nagłym kamandir sprowadził swoją żone, sympatyczną spokojną Rosjankę, która z niczego potrafiła zrobić coś, jak każda normalna kobieta w każdym nienormalnym socjalistycznym kraju! Nie była ona jednak gwarancją spokoju…
.
Okazało się, że podczas pobytu na obozie nie możemy wyjeżdżać samodzielnie do Leningradu. Coś jak „zakaz opuszczania koszar” w wojsku! Rozsierdziło nas to setnie i wygarnęliśmy naczalstwu, że zdecydowaliśmy się na przyjazd tutaj, bo wiedzieliśmy, jak piękne jest to miasto. Byliśmy przekonani, ze zakwaterowani będziemy w akademiku w centrum miasta, tak jak to jest normalne wszędzie, przynajmniej u nas w Polsce. I po pracy będziemy mogli spędzać czas wolny zwiedzając miasto, chodząc do kina, teatru czy klubów studenckich albo włócząc się po ulicach, by zobaczyć jak żyją ludzie, gdzie robią zakupy, co robią wieczorem. Dość nam już warunków, jakie przygotowali nam towarzysze radzieccy, i na ten zakaz my nie zgadzamy się! Za własne pieniądze będziemy wyjeżdżać do centrum po skończeniu pracy, kiedy nam się tylko zechce. Jedynie zgodziliśmy się, by wracać przed dziesiątą wieczorem na kwaterę. Naczalstwo rozdziawiło gęby i musiało przełknąć tę naszą kontrrewolucyjną rezolucję.
.
Nie jeździliśmy do Leningradu zbyt często, bo po robocie byliśmy dość zmęczeni, ale zdarzyło się parę wypraw. Naczalstwo udawało, że nie zauważa naszej niesubordynacji. My nie urządzaliśmy demonstracji. Przebieraliśmy się w normalne ubrania i po obiedzie kierowaliśmy się do nieodległej stacji „elektriczki”, czyli kolejki podmiejskiej, która w pół godziny i za kilka kopiejek dowoziła nas w samo serce miasta.
.
Nasza trójka wyprawiła się kiedyś do kina. Na western produkcji polsko-enerdowskiej. W filmie Polskę reprezentowali Barbara Brylska i Leon Niemczyk. Film nazywał się „Biełyje Wołki”, co po polsku znaczy „Białe Wilki”. Już przed filmem przeżyliśmy atrakcję jak z Dzikiego Zachodu. Na sali w jednym z rzędów spał widz, który pozostał najwyraźniej z poprzedniego seansu. Bileterka próbowała go obudzić i wyprosić – wtedy okazało się, że jest nawalony i bełkotliwy oraz trudnousuwalny. Po chwili sprowadziła milicjanta, który podszedł do awanturnika, nacisnął na szyi delikwenta jakieś tajemne miejsce albo żyłkę i koleś potulnie dał się wyprowadzić, mrucząc cicho z bólu.
.
Z filmu pamiętam, że nas strasznie śmieszył, choć nie był komedią. Powodem rozbawienia były rosyjskie dialogi. W podejrzanej spelunie, dyżurny czarny charakter filmów z NRD, Leon Niemczyk przemawia do kowboja: -„Mistier Dżons, wy chatitie stakanczyk briendy?”Głośnym śmiechem ryknęliśmy na widok Indian, siedzących wokół ogniska i przekazujących sobie fajkę pokoju ze słowami: -„Howg, ja wsio skazał!” Na szczęście, mimo tak oburzających reakcji na socjalistyczny łestern, żaden milicjant nie został wezwany, by nas wyprowadzić...