29 kwi 2010

Dobry wieczór we Wrocławiu

Zacznę tym powitaniem, znanym we Wrocławiu z neonu, witającego podróżnych, którzy wyjdą z kolejowego Dworca Głównego. Neon jest stareńki, i niemal nie zniknął z dachu budynku, bo wspólnota mieszkaniowa nie miała funduszy, by do wyremontować i opłacać energię elektryczną, bez której neon to tylko trochę rurek szklanych. Miłośnicy się skrzyknęli, fundusze zbierają i neon ożywią. Niech wita przybyszów ciepłymi słowy.



Do Wrocławia zaprasza też "New York Times" sprzed kilku dni. Pisze o nas ciepło, co wrocławian nie dziwi, bo uważamy, że nasze miasto jest fajne. Którzy mieszkańcy innych miast powiadają o swym grodzie podobnie jak my, którzy poufale i z sympatią nazywamy je Wrocek? Czy Warszawka to nie jest przezwisko nadane stolicy przez zawistników z innych miast? O Krakowku, Łódce czy Poznańku też nie słyszałem.

Dobrze to rokuje naszym staraniom o to, by stać się europejską stolicą kultury w 2016 roku. Zapraszamy do Wrocławia.

28 kwi 2010

Skandalicznie zakłamana rzeczywistość

Nie jestem wielbicielem Rzeczpospolitej, czyli treści, które szerzy. Nie zgadzam się najczęściej z komentarzami jej publicystów. Na niektórych mam chyba mentalne uczulenie. Ale z oceną pani Katarzyny zgadzam się w zupełności, pewnie dlatego, że nie jest dziennikarką Rzepy. Dlatego zamieszczam ją z linkiem do całego dwugłosu w sprawie filmu "Solidarni 2010". Tym drugim głosem jest Krzysztof Kłopotowski, ale do niego należy dotrzeć samodzielnie...

Katarzyna Kolenda-Zaleska


To, co się działo przed Pałacem Prezydenckim, było fantastycznym materiałem na reportaż. Ale to, co zrobili autorzy filmu, to była zwyczajna agitka – twierdzi dziennikarka TVN


Pierwsze moje wrażenie z filmu Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego „Solidarni 2010” było takie, że właśnie obejrzałam film całkowicie bezrefleksyjny, w którym dziennikarz jest wyłącznie sitkiem do mikrofonu. Na dodatek sitkiem, które bardzo tendencyjnie dobiera wypowiedzi bohaterów.

Sam przekaz filmu był skandaliczny. Teza w największym skrócie brzmiała tak: katastrofa pod Smoleńskiem to był zamach, premier Tusk ma krew na rękach, a Rosjanie chcą nas jak zawsze oszukać. I tylko prawdziwi patrioci, czyli ci, którzy wcześniej popierali politykę prezydenta Lecha Kaczyńskiego i go nie krytykowali, mają prawo dzisiaj po nim płakać.

A przecież demokracja polega na tym, że można krytykować ludzi, z którymi się nie zgadzamy, zwłaszcza jeśli są to osoby pełniące funkcje publiczne. Takie jest zresztą zadanie dziennikarza – patrzeć władzy na ręce. Wywoływanie wrażenia, że jest coś złego w krytykowaniu prezydenta czy innych ważnych polityków, jest na dłuższą metę bardzo szkodliwe. I zwłaszcza Pospieszalski jako dziennikarz powinien to rozumieć.

Tytuł filmu brzmiał „Solidarni 2010”. Po jego obejrzeniu nasunęło mi się pytanie: czy rzeczywiście ten film był solidarny także z innymi ofiarami katastrofy? Nie zauważyłam. Z filmu dowiadujemy się, że była tylko jedna ofiara smoleńskiej katastrofy – pan prezydent. Czy to jest uczciwe? Nie. To jest zakłamywanie rzeczywistości. To film, który z założenia miał pokazywać spiskową wizję dziejów.

Nie przyjmuję tej wizji, bo to nie jest Polska, w której żyjemy. Zwłaszcza że ja też byłam przed Pałacem Prezydenckim i rozmawiałam z tymi ludźmi. A oni mówili bardzo różne rzeczy. W zależności od tego, kto kiedy stał i ile stał. Dzień po katastrofie emocje i szok, jakiego wszyscy doznali, były większe niż np. szóstego dnia. Inne rzeczy mówi się pod wpływem żywych emocji, a inne, kiedy te emocje choć trochę opadną. I proszę mi wierzyć, nie stali tam wyłącznie ci, których pokazano w filmie. Byli też tacy, którzy mówili, że na co dzień nie interesują się polityką, ale przyszli oddać hołd parze prezydenckiej oraz wszystkim ofiarom. W tych dniach Pałac Prezydencki stał się bowiem symbolem wszystkich tragicznie zmarłych osób, symbolem ogromu nieszczęścia, jakie nas wszystkich dotknęło. I każdy ma takie samo prawo do opłakiwania ofiar.

Wiadomo, że w tłumie pojawiają się różne domysły i teorie, ale nie znaczy to, że wszystkie – w tym te najbardziej wydumane – muszą iść na antenę. Podstawowym zadaniem dziennikarza jest analiza zebranego materiału. Jeśli jakiś pan wygłasza tezę, że to na pewno był zamach rosyjski, to nie można takiej wypowiedzi zostawić bez komentarza, bo nie ma na to żadnych dowodów. A jeśli ktoś inny mówi, że ma informację, iż dwie godziny po katastrofie Bronisław Komorowski wraz ze swoimi ludźmi plądrował IPN, to rzetelność dziennikarska nakazywałaby poinformować widza, że dwie godziny po katastrofie marszałek Komorowski był w drodze do Warszawy. Jak więc mówić tu o odpowiedzialności dziennikarza za słowo?

Dziennikarz jest nie tylko od tego, żeby rejestrować, ale także by objaśniać świat i analizować to, co widzi i słyszy. Aby pokazywać obraz jak najbliższy prawdzie, a nie żeby naciągać go pod swoją tezę. Całkowicie niedopuszczalne było też sugerowanie rozmówcom odpowiedzi, podpowiadanie im, co mają mówić (w dodatku żując przy tym gumę). A takie metody stosowano w tym filmie.

To, co się działo przed Pałacem Prezydenckim, było fantastycznym materiałem na reportaż. Ale to, co zrobili pan Pospieszalski i pani Stankiewicz, to nie był żaden reportaż, ale zwyczajna agitka. Nieodpowiedzialna, jednostronna, zafałszowująca obraz Polski i pełna elementarnych błędów dziennikarskich. Im dłużej ten film oglądałam, tym bardziej się czułam przerażona.

—not. k.b.
Katarzyna Kolenda-Zaleska jest dziennikarką „Faktów” TVN
Rzeczpospolita

27 kwi 2010

TVPiS1: Ż E N A D A

Powoli staję się blogiem przedruków. Dziś wklejam demotywatora, który jest znakomitym przykładem żałobnictwa propagandowo-politycznego

TVPiS: Tusk ma krew na rękach

Dziś kolejny przedruk - tym razem z Gazety Wyborczej. Mowa o "filmie dokumentalnym" współautorstwa Jana Pospieszalskiego, znanego z zawracania gitary. Oglądałem fragment jego "dzieła" i mnie lekko zemdliło od woni kadzidła i smrodu propagandy politycznej. Zamieszczam, bo w wyborczej już jutro nie będzie, a u mnie powisi...

Tusk ma krew na rękach

Agata Nowakowska 2010-04-26, ostatnia aktualizacja 2010-04-26 23:14:21.0

- W Smoleńsku to był zamach. Tusk ma krew na rękach. Sprzedajne media zafałszowały obraz wspaniałego prezydenta. Ogromna część narodu dzięki żałobie wraca z emigracji wewnętrznej. Prawdziwi Polacy przyszli pod Pałac i teraz powinni wybrać w wyborach swoich prawdziwych przedstawicieli - taki półtoragodzinny klip wyborczy zafundowała TVP1 Jarosławowi Kaczyńskiemu

"Solidarni 2010" film dokumentalny Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, TVP1, poniedziałek, 26.04., godz. 20.20-21.50

Żerując na autentycznych ludzkich emocjach, autorzy zrobili film-agitkę, propagującą obłędny, spiskowy, jakby tradycyjnie PiS-owski sposób widzenia świata. Rozmawiając z ludźmi stojącymi pod Pałacem Prezydenckim wyłapywali tych, którzy głosili najbardziej karkołomne teorie.

1. To był zamach

Prezydenta Lecha Kaczyńskiego zabiło KGB: "To nie był przypadek", "Nic się nie dzieje przypadkiem, zostaliśmy sprzedani" (komu?), "Gdyby nie było osobnej wizyty premiera i prezydenta, oni by żyli. Premier Tusk ma krew na rękach", "NBP blokował kredyty dla PO" (czytaj: dlatego musiał zginąć prezes banku Sławomir Skrzypek").

W tej części filmu, o - nazwijmy to - "zamachu" jakoś nie słychać pytań twórców filmu, bo bez wątpienia musiały "podprowadzać" rozmówców. Czasem tylko mignie część profilu Jana Pospieszalskiego, czy ręka Ewy Stankiewicz. Autorzy niby sami nie mówią, że "Ruscy" zestrzelili samolot, ale nie kontrują też głupstw mówionych przez ludzi pod wpływem emocji. Najwyraźniej sami w nie wierzą, choć zabrakło im odwagi by przyznać to otwarcie.

Dalszą częścią teorii spiskowej jest to, że sprawa zamachu nigdy nie zostanie ujawniona. To od razu rozwiązuje problem braku jakichkolwiek dowodów. "KGB to poważni ludzie, nie puszczą farby", "Rosjanie nie powiedzą prawdy, winien będzie generał-mgła", "Rosjanie specjalnie nie wpuścili tam Polaków".

2. Media zafałszowały obraz prezydenta

Dostało się też mediom. Pełne nienawiści zdania o usłużnych wobec PO mediach, opłacanych przez wrogów Polski, które wyszydzały prezydenta Kaczyńskiego, przedstawiały go w krzywym zwierciadle by odsunąć tego patriotę, "człowieka, który miał idee i wartości" - bo inni ich, jak wiadomo, nie mają - od władzy. "Media kłamały, nagle się okazało, że media mają piękne zdjęcia pary prezydenckiej", "Wstydzę się za tych, co milczeli, gdy prezydenta opluwano", "Wstyd mi za warszawkę, która teraz włożyła czarne krawaty". Poza tym podobno jakieś tajne, niewiadomo jakie siły prześladują w Polsce patriotów, robiąc z nich ksenofobów i rasistów.

- Rozmowy ujawniły, że ogromna część naszego narodu była dotąd na emigracji wewnętrznej. Przez całe lata ci ludzie byli nazywani moherami i ciemniakami. Retorycznie pytali nas, czy tak właśnie wyglądają. Swoją obecnością chcieli pokazać, że to co widzimy w mediach, ma niewiele wspólnego z tym, co się dzieje tu i teraz. I że media, które przez lata obrażały prezydenta, obrażały także ich. Miliony ludzi, które głosowały na Lecha Kaczyńskiego - mówiła poniedziałkowemu "Super Expresowi" współautorka filmu Ewa Stankiewicz.

Chyba zbyt łatwo Ewa Stankiewicz wyciąga wnioski. Niby dlaczego ludzie, którzy głosowali na Lecha Kaczyńskiego i PiS, mieli wewnętrznie emigrować? Przecież prezydentem był polityk, na którego głosowali. Prawo i Sprawiedliwość jest w Sejmie największą partią opozycyjną. Oddało w 2007 r. władzę, nie w wyniku spisku, "układu", tylko w demokratycznych wyborach. Przerażające jest też to, że ludzie wypowiadający się w tym filmie nie dopuszczają myśli, że ktoś może mieć inne poglądy. Uznają to za efekt manipulacji, prania mózgów jakiś tajnych, niezidentyfikowanych sił.

Prezydent Lech Kaczyński był przez media oceniany jak każdy polityk. Nie do obronienia jest teza, że to media traktowały go surowo, wyszydzały i ośmieszały, a naród swoje wiedział. Bo prezydent miał bardzo duży elektorat negatywny, o czym świadczyły sondaże (według rozmówców wybranych przez twórców filmu - fałszowane).

To jasne, że po tragicznej śmierci prezydenta, w okresie żałoby wszyscy staramy się pamiętać i podkreślać dobre cechy tej prezydentury, patriotyzm Lecha Kaczyńskiego, czy jego osobistą uczciwość. Na oceny będzie czas, gdy opadną emocje. Nie mam jednak wątpliwości, że spora część Polaków - ta, która na Lecha Kaczyńskiego nie zamierzała głosować ponownie - nie oceniała tej prezydentury dobrze. Bo choć teraz wielu o tym zapomina, Lech Kaczyński często Polaków dzielił, a nie jednoczył. Nigdy nie stał się prezydentem wszystkich Polaków, raczej narzędziem PiS w walce politycznej.

To dzielenie jest nawet obecne w żałobie. Prawicowi publicyści od kilku dni dywagują kto ma prawo płakać po prezydenckiej parze, a kto nie, bo był złym Polakiem i złym patriotą. Ten sam ton pobrzmiewa niestety w wypowiedziach ludzi, z którymi autorzy rozmawiają. To przykre, że nawet w takiej chwili są ludzie, którzy tak chętnie piętnują innych.

3. Prawdziwi Polacy pod Pałacem

Kto przyszedł pod Pałac Prezydencki? Otóż prawdziwi Polacy, z polskich domów, patrioci. To znaczy, że ci którzy nie przyszli pod Pałac są gorszymi Polakami? Nie-Polakami? Trzeba im dać paszport bezpaństwowca i pogonić z kraju?

"Policzyliśmy się", "Byłem tu na placu w 1979 r. na mszy papieskiej, teraz czuję się też tak samo", "Przyszedłem tu odnaleźć ducha 1980 r.", "Przedstawiali nas jako jednostki, mohery, a nas jest bardzo dużo" - co chwila pada z ekranu.

Rozmówcy troskali się o Polskę, o to co się z nią stanie po śmierci Lecha Kaczyńskiego. Czyżby prezydent był jedynym patriotą w tym kraju? Ci sami ludzie, którzy złorzeczą na złe, jednostronne oceny prezydenta przed katastrofą, teraz chętnie przypinają łatkę innym. I to nie byle jaką, bo zdrajców, nie kochających Polski, działających w interesie... no właśnie: kogo? Brukseli? Niemców? Rosjan?

Według Ewy Stankiewicz, ludzie przyszli pod Pałac Prezydencki w poszukiwaniu źródeł pierwszej "Solidarności", która walczyła o pluralizm i wolność słowa.

Co wspólnego z wolnością słowa ma zawłaszczenie przez PiS i SLD publicznych mediów i ordynarna agitka, jaką teraz codziennie prowadzi TVP1 (w podziale łupów przypadła PiS-owi). Myślę, że to kolejny film do zrobienia, choć pewnie już nie dla dzielnego duetu: Stankiewicz-Pospieszalski.

4. Co trzeba - zrobić? Zagłosować na patriotów.

Konstrukcja filmu logicznie do takiego wniosku prowadzi. Jeden z rozmówców tłumaczy i jest oklaskiwany przez stojących wokół ludzi: "Możemy swoją wolę wyrazić w wyborach."

Inny wcześniej mówi, że przez katastrofę została zachwiana równowaga na scenie politycznej. Trzeba więc ją przywrócić.

Film został nadany przez TVP1 w kilka godzin po tym, jak Jarosław Kaczyński ogłosił, że wystartuje w wyborach prezydenckich by "dokończyć misję" - brata i tych patriotów, którzy zginęli pod Smoleńskiem.

Jan Pospieszalski i Ewa Stankiewicz zrobili Jarosławowi Kaczyńskiemu prezent - darmowy dwugodzinny klip wyborczy. No, może nie całkiem darmowy - bo za publiczne pieniądze publicznej telewizji.

Agata Nowakowska

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - www.wyborcza.pl © Agora SA

W Wyborczej pojawił się też inny artykuł na temat tego filmu, nazwanego "Solidarni 2010"...

W Salonie24, ku memu zdumieniu, krytycznie wypowiedziała się o filmie pani Janina Jankowska - przewodnicząca Rady Programowej TVP. Za co spotkała ją ostra reprymenda...

23 kwi 2010

Dzień Książki

Rano dowiedziałem się z radia, że dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Przy okazji dowiedziałem się też, że Polacy coraz mniej czytają. Całe masy rodaków nie biorą książki do ręki ani jednego dnia w roku. No to ja to robię za nich!

W ostatnim miesiącu pobiłem pewnie własny rekord. Koleżanka wpuściła mnie w Stiega Larssona. Jak burza przeleciałem przez trylogię Millenium. Będzie dobrze ponad 2000 stron! Teraz kończy Młodsza - akurat przeziębiona, więc w łóżku jej szybko czas leci. Po tym z rozpędu wszedłem w "Katedrę w Barcelonie". Znowu tomiszcze z ponad pół tysiącem stron. Akurat zewsząd żałoba, telewizja funeralna, więc lektura jak w sam raz.

Teraz pracuję na wyższą średnią statystyczną czytając dwie książki na raz. W autobusie "Młot bogów", czyli sagę o Led Zeppelin, a w domu, przed zaśnięciem sagę o Genesis. Ta druga to kolejne tomiszcze o ponad pół tysiącu stron.

Swoją drogą - jaka jest ta roczna średnia cząstka książki na jednego Polaka?

Teraz chyba powinienem wziąć się za coś poważnego, uznanego i wielce artystycznego, bo to, co przeczytałem, to taki popkulturowy śmietnik...

19 kwi 2010

Czeka nas piekło (przedruk)

To kolejny tekst nie mój. Tym razem jak najbardziej niecenzurowany i przez nikogo nie zadołowany. Pochodzi z dziennika "Polska Gazeta Wrocławska" a napisał go mój dobry kolega, z którym onegdaj pracowałem i beczkę "Pępkówki książęcej" wypiłem. Krzysztof Kucharski ma głos:

Pewnie się wszystkim przeżywającym patriotyczne uniesienie po Wielkiej Narodowej Tragedii nie spodoba to, co napiszę. Ale felietonista jest jak Stańczyk. Nie tylko mówi czasem gorzką prawdę, rozśmiesza, ale też bywa, że szydzi boleśnie...

Mamy kwiecień. Zobaczmy, co nam zostało pięć lat po śmierci naszego papieża. Kilkanaście kiczowatych pomników, place i ulice w każdym mieście, mieścinie i wiosce, często wyglądające jak pobojowisko albo kwintesencja szpetoty. On by wolał, byśmy koncentrowali się na Jego słowach i przenikliwości, bo przekonywał nas do rzeczy dobrych i ważnych. Ale z tej Jego mądrości wybieramy tylko cytaty albo motta, którymi efektownie - by się popisać - zdobimy teraz swoje własne słowa w dłuższych wypowiedziach przed większymi gremiami, że niby te nasze słowa mają taką samą siłę i wagę, jak Jego. Nikt naukami Wielkiego Polaka się nie przejął, choć jesteśmy demonstracyjnie religijnym narodem w chwilach tragicznych.

Kasę na Jego wizerunku robią najgorsi ludzie, bo chciwi, bezmyślni i cyniczni. Ktoś to kupuje. Nie na tak dawnym wielkanocnym kiermaszu oglądałem z córką popiersia papieża z drewna, szkła, szamotu i czort wie czego oraz... z wosku! Jeden papież spali nam się od głowy do popiersia z krzyżem, to zapalimy sobie drugiego. Szczęśliwie tylko nie doszło do tego jeszcze, by ktoś papier toaletowy pachnący kadzidłem wyprodukował z wytłoczonymi podobiznami Ojca Świętego dla nas najważniejszego, bo naszego. Albo o tym nie wiem.

Już się zbierają różne Rady Nie Od Parady, żeby uhonorować prezydentaPo naszym narodowym nieszczęściu minionej soboty już legiony "patriotów" supłają z tej pustej części wieńczącej kark coraz bardziej paranoiczne pomysły. Już się zbierają różne Rady Nie Od Parady, żeby uhonorować prezydenta. Spokojnie, naprawdę, jest na to inny czas niż emocje i ból. Już jednak szybko sklep ze zwierzętami futerkowymi w Przecince Poprzecznej niemający patrona musi być natychmiast imienia prezydenta. I koniecznie poświęcony trzema chluśnięciami wody święconej. Stadion w Staroświeżynce Popapranej też czekał na godnego patrona, a odbędą się na nim mistrzostwa w piłce kopanej, to niech ma imię godne. Rondo w Zazębiu Podziemnym nie może być tylko rondem zwykłym. Imię tragicznie zmarłej Głowy Państwa da mu rangę niebywałą. W samej Warszawce Dolnej projektów jest już ze sto.

U mojego dobrego znajomego w kuchni na lodówce stoi popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego z okresu międzywojnia. Służy jako przycisk do rachunków za światło i gaz, żeby się nie poniewierały po całej kuchni, jak zawieje przez otwarte okno. Popiersie marszałka kupił na giełdzie staroci w charakterze oryginalnego gadżetu. Naprawdę na to marszałek, wódz narodu, zasłużył?

Żeby chichot historii jeszcze spotęgować, to dodam, ale proszę nie doszukiwać się tu wrednych analogii, bo to fakt historyczny, studiowałem na Uniwersytecie Wrocławskim im. Bolesława Bieruta.
Patrona wybrało sobie jednomyślnie i spontanicznie całe grono profesorów i studentów popierane przez robotników wrocławskich fabryk, tuż po śmierci w Moskwie pierwszego prezydenta RP w roku 1956.
Warto najpierw otrząsnąć się z traumy i wzruszeń, by godnie (!) i prawdziwie uczcić człowieka. Nawet szarego i nikomu nieznanego. A co dopiero prezydenta...

18 kwi 2010

“Nie dla mitu Kaczyńskiego!” – odzyskany tekst Walpurga

Pozwalam sobie zamieścić cudzy tekst, co bardzo rzadko robię. Został wycięty, choć jest dość spokojny, a na pewno spokojniejszy niż głosy jakże licznych żałobników-propagandzistów...

“Nie dla mitu Kaczyńskiego!” – odzyskany tekst Walpurga



Nie dziwi mnie, gdy ze strony zwolenników PiS bądź szeroko rozumianych środowisk prawicowych i konserwatywnych dobiega obrona pochówku Marii i Lecha Kaczyńskich na Wawelu. Nie mogę jednak zrozumieć dość radykalnej w wyrazie obrony tego pomysłu przez osoby, dla których Lech Kaczyński był zawsze ideowym przeciwnikiem (niekoniecznie wrogiem). Mam na myśli nawet konkretne osoby. Jedna z nich to szanowana przeze mnie lewicowa blogerka z Warszawy a drugą jest znajoma lesbijka z Trójmiasta, która na Facebooku założyła jakąś grupę protestującą przeciwko protestom.

Pierwsza skrytykowała mieszkańców Krakowa protestujących przeciwko decyzji kard. Dziwisza i uznała, że „nie zasłużyli” na to, by Prezydent RP spoczął w ich mieście. Podlała to nieco kąśliwym sosem oskarżeń o coś w rodzaju krakowskiej megalomanii. Oto bowiem krakowianie tak są zakochani w swoim mieście i takie mają poczucie wyższości – twierdzi – że niemal gardzą wielkim Polakiem, który odszedł.

Krakowianie niewątpliwie mogą czuć się dumni ze swojego pięknego miasta. Argument jednak jest o tyle nietrafiony, że sprzeciw wobec pochówku Kaczyńskiego na Wawelu nie ogranicza się do Krakowa lecz objął cały kraj! I także mieszkańcy stolicy są temu przeciwni! Nieroztropne jest przedstawianie sprawy w taki sposób, jakoby Wawel należał tylko do krakowian. Tak przecież nie jest. Obawiam się, że to raczej objaw istniejących i bardzo szkodliwych kompleksów na punkcie Krakowa – od razu dodam, że takie same istnieją niestety też w Krakowie na punkcie Warszawy.

Dla mnie, człowieka, który nie jest bezpośrednio związany z żadnym z tych miast, a tylko żywi do nich ogromną sympatię traktując je jako dwie przeciwstawne a jednocześnie uzupełniające się siły (jak yin i yang) smutne jest czytanie tekstów w rodzaju: „a wy w tym Krakowie coś tam, za to my, warszawiacy, coś innego” (oczywiście równie irytujące jest czytanie tekstów napisanych „w drugą stronę”).

Otóż, zamek na Wawelu, podobnie jak Zamek Królewski w Warszawie, i Jasna Góra, i Kasprowy Wierch, i plaża w Sopocie, albo jeziora na Mazurach – to dobra nas wszystkich! Wawel jest tak samo własnością mieszkańców Krakowa jak jest własnością mieszkańców Warszawy, Poznania, Andrychowa i Jarocina.

Protesty, które obserwujemy, nie są w żaden sposób pochodną krakowskiej megalomanii! Chodzi zaś w nich o to, by nie awansować Lecha Kaczyńskiego do rangi symbolu, by nie zrównywać go z tymi, którym – brzydko ale poręcznie mówiąc – nie dorasta do pięt.

Droga Mario! Droga Kasiu!
Czy naprawdę nie rozumiecie, że tuż po pogrzebie zacznie się tworzyć maniera mówienia o Kaczyńskim jako „sąsiedzie królów”? I nie wyzwolimy się od tego już nigdy!
Zwolennicy tego beznadziejnego i kiepskiego prezydenta będą to powtarzać to jak mantrę, aż ktoś uwierzy. Będą w publicystyce, przemówieniach, kazaniach i homiliach nieustannie zestawiać nazwisko zmarłego prezydenta z innymi pochowanymi na Wawelu sugerując ich „historyczną komplementarność”. Ja już słyszę w swojej wyobraźni, co i jak zaczną oni wkrótce mówić:

· Prezydent godny królów.

· Mąż opatrznościowy zesłany nam przez Boga choć nie koronowany.

· Czyż nie jest wielkim ten, kto leży przy naszych królach?

· Wawel – nekropolia największych Polaków: Kazimierza Wielkiego, Św. Jadwigi, Piłsudskiego, prezydenta Kaczyńskiego…

· Ten pochówek uświadomił nam, że władza pochodzi od Boga!

· Ten, komu sam Bóg powierzył władzę, zasługuje na królewskie miejsce spoczynku.
·
Królowie, marszałek, pan prezydent – tam jest Polska!

Nie rozumiecie, że tak to będzie wyglądać? Pogrzeb Kaczyńskiego na Wawelu to nie jest to samo, co pogrzeb Kaczyńskiego na Powązkach, Łyczakowie, Pęksowym Brzyzku czy jakimś maleńkim cmentarzyku w małej miejscowości.

To nie to samo, bo Wawel uruchamia tę przeklętą zatruwającą umysły Polaków symbolikę! Pogrzeb w tym miejscu umożliwi teraz zrównanie zmarłego prezydenta z największymi nazwiskami naszej historii. To gwałt na naszej świadomości!

Sięgnijcie do Stanisława Wyspiańskiego! On już sto lat temu opisał jak śmiercionośne dla naszej narodowej świadomości jest to tworzenie wawelskich mitów. To identycznie jak ze srebrną trumną biskupa Stanisława! Perfidnie umieszczona w samym centrum katedry wawelskiej (przesłania nawet widok na tabernakulum) dominuje nad królewskimi mogiłami jasno sugerując, czyja jest zwierzchność. Dokonane w głębokim średniowieczu pozycjonowanie władzy zaciążyło na naszej historii i trwa do dzisiaj! Jakież ma przecież znaczenie, że biskup Stanisław wtrącał się królowi do rządzenia, skoro w naszej historii (w sensie: w podręcznikach) obowiązuje dogmat o świętym biskupie i podłym królu? Ta interpretacja zaciążyła na naszych dziejach. Owa srebrna trumna biskupa ze Szczepanowa stałą się nieznoszącym sprzeciwu symbolem zwierzchności władzy duchownej nad świecką. I konsekwencje tego odczuwamy do dzisiaj – wystarczyło przecież, że dwa lata temu jakiś biskup głośniej chrząknął, a minister edukacji Katarzyna Hall natychmiast wycofała się z pomysłu wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej!

Nie rozumiecie? Tu chodzi o przemoc symboliczną i pokazanie, kto tu naprawdę rządzi!

Czy wiszący na ścianie krzyż to coś złego? Nie!
Ale jeśli krzyże wiesza się we wszystkich szkołach i urzędach, wówczas mamy do czynienia z przemocą symboliczną. Dokładnie tak jest z Kaczyńskim na Wawelu: Kaczyński pochowany w innym miejscu, byłby tylko pogrzebanym prezydentem. Kaczyński pochowany na Wawelu stanie się w retoryce zwolenników (a w konsekwencji i w odbiorze społecznym) kimś równym królom.

A na dowód, że mam rację, trzy cytaty z konserwatywnych publicystów:

„powszechna zgoda (…) na to, by Lech Kaczyński spoczął na Wawelu” (Paweł Lisicki)

„Ktoś musi kontynuować wielkie dzieło Prezydenta. Los zrządził, że z katastrofy cudem ocalał Jarosław Kaczyński. Trudno nie dopatrywać się tu sugestii opatrzności co do dalszych losów tego męża stanu. (…) Nie musi on prowadzić kampanii wyborczej. Poprowadzą ją miliony ludzi, które kochają Polskę Lecha Kaczyńskiego” (Tomasz Sakiewicz)

„Ten tragiczny mit z bohaterem męczennikiem spoczywającym na Wawelu będzie dla PiS źródłem siły i powodem do dumy. (…) Che Guevara może będzie miał w Polsce konkurenta na koszulkach” (Igor Zalewski)

Nie widzicie, że pochówek na Wawelu ma określony cel? Że chodzi o stworzenie mitu Lecha Kaczyńskiego? Nawołując do uszanowania decyzji o pochówku na Wawelu, przyczyniacie się do tworzenia tego mitu!

Na deser (dzięki temu, że Czartogromski gdzieś to wyszukał) dowód na to, że kreowana przez media żałoba pada ludziom na mózg i ogłupia ich doszczętnie:

Sędzia Krzysztof Noworol z Sądu Rejonowego w Opolu nie ogłosił dziś wyroku, choć zaplanował to kilka tygodni wcześniej. - Mamy ciężki tydzień i z uwagi na tragiczne wydarzenia odraczam ogłoszenie werdyktu - powiedział.

Człowiek, Prezydent, polityk...

O tragedii smoleńskiej dowiedziałem się w Nadrenii. Córka wysłała sms i już po godzinie od pierwszego komunikatu oglądałem telewizyjne relacje. Po kolejnej godzinie usłyszałem od jakiegoś nadętego wagą chwili polityczka, że ci co nie lubili za życia prezydenta Kaczyńskiego, teraz powinni się bić w piersi i żałować za grzech nielubienia. Takich głosów przybywało z dnia na dzień w TVP1, którą na własny użytek nazywam TVPiS.

Wszyscy byliśmy wstrząśnięci śmiercią LUDZI! Zupełnie nieważne było, kim byli ci ludzie, i to czy ich lubiłem, czy nie. Taka straszna śmierć rodzi współczucie najbardziej elementarne. Tak ginąć nie powinien NIKT!

Ale te nadpoprawne komentarze, te powtarzające się przypominanki o nienawiści, niechęci, nielubieniu zaczęły rodzić normalną ludzką reakcję zastanowienia się. Jestem w tej chwili tragicznej śmierci z Lechem Kaczyńskim, jego przesympatyczną i mądrą żoną i z całą wielką świtą towarzyszących im w tej ostatniej drodze. To moi Rodacy, ludzie tacy jak ja i moi bliscy.

Wcale jednak nie czuję najmniejszego wyrzutu z powodu tego, jak oceniałem Lecha Kaczyńskiego jako polityka. Nie będę płakał z powodu, że nie oddałem na niego głosu w wyborach prezydenckich. Nie posypię głowy popiołem za to, że wkurzały mnie jego decyzje, z którymi ja, obywatel demokratycznego państwa się nie zgadzałem!

Z drwiną wewnętrzną przyjąłem nadęte wierszydło wierszoklety Wolskiego, który każe mi runąć na kolana przed majestatem człowieka, którego sam, jako nadworny panegirysta Lwa Narodów Lecha – tym razem – Wałęsy, obśmiewał jako piszczącego i złośliwego chomika w niesławnym Polskim Zoo.

Majestat Prezydenta RP już za prezydentury generalskiej został tak skutecznie zmaltretowany, głównie przez późniejszych obrońców tego Najważniejszego Urzędu, że teraz powinno się nad nim nieco ucichnąć. Dzisiejsi czciciele i najgłośniejsi żałobnicy zapominają widocznie, jak długo ludzie pamiętają każde słowo i czyn polityka. Prezydent był już sowieckim pachołkiem, agentem tajnym współpracownikiem, dwukrotnie niedokończonym magistrzyną i partyjnym aparatczykiem. Teraz nagle okazuje się, że Prezydent to wielkość sama w sobie, symboliczna.

O Wawelu zupełnie nie chce mi się wspominać, bo wszelkie decyzje opatrzono argumentami, które brzmią często karykaturalnie. Czekają nas lata dyskusji nad każdym słowem, wypowiedzianym bez namysłu w ostatnich dniach…

Znalazłem też właśnie znakomity komentarz Janiny Paradowskiej na ten sam temat. warto do niego zaglądnąć i przemyśleć...