4 lip 2006

GDY ŻYŁY DINOZAURY (3)

Skąd ta materialna obfitość w celulozowym sakwojażu?

Lato 1941 roku. Raptem od niecałych dwu lat moja mama żyje w zupełnie nowym państwie, z zupełnie nowym ustrojem. W tym samym państwie, ciągnącym się teraz parę tysięcy kilometrów na wschód, zupełnie blisko, bo w oddaleniu raptem kilkuset kilometrów, żyje nieznana jej rówieśnica. Jakim cudem Janina służyła już w Armii Czerwonej i to jako podoficer do dziś nie wiem, ale po 21 czerwca tego roku minęło tylko kilka miesięcy i Janina znalazła się w hitlerowskim obozie jenieckim. Stało się tak, gdyż dwa najbardziej drapieżne dinozaury owej ery Hitler i Stalin, po krótkim epizodzie udawanej przyjaźni, rzuciły się sobie do gardeł.

Janina przeżyła obóz jeniecki, co jest statystycznym cudem oraz cudem rzeczywistym – wyrosła bowiem na wielką, postawną kobietę. Opowiadała mi kiedyś, że jadła obierki ziemniaków, które obierała pracując w kuchni. Obierki były widocznie dość kaloryczne a pani Janka nie dość że została wyzwolona to jeszcze poznała Polaka i została jego żoną. Mąż był mikry przy swej połowicy ale chlał jak smok wawelski i bijał swą Rosjankę, może z powodów patriotycznych.

Pani Janka dowiedziała się od swej przyjaciółki, czyli mojej mamy, że wyjeżdżam do Leningradu na obóz studencki, kilka tygodni wcześniej. Spytała mnie nieśmiało, czy wziąłbym parę drobiazgów dla jej rodziny, która bieduje gdzieś w zapadłej Rosji? Zgodziłem się nie wiedząc, co mnie czeka... Najpierw przeceniony garniturek dla kuzyna. W peerelu jakość konfekcji była marna, więc odzież przeceniona znajdowała się na samym dole łańcucha ubraniowego. Potem sukieneczka, jakieś koszule, trochę bielizny... Szmat przybywało, bo czasu do wyjazdu było ciągle wiele. W końcu pani Janka zaproponowała, że da mi na to tekturową walizkę, którą po wykonaniu obietnicy będę mógł porzucić! Godziłem się na wszystko znając jej smutny małżeński los i znając realia Wielkiego Państwa Robotników i Chłopów.
Jeździłem już wcześniej na Białoruś do rodziny mamy i niski poziom życia był kontrastem nawet dla szarej przaśności peerelu. Wszystkie te dobra miały metki świadczące o tym, że są nowe i przecenione, czyli tanie. Całość została skatalogowana i wpisana do deklaracji celnej już we Wrocławiu.

I ten właśnie dokument oglądała zdumiona i zdegustowana celniczka. Po chwili uporczywej pracy myślowej zdecydowała, że nie zezwoli na przewóz takiej ilości odzieży, bo nasza grupa jedzie z paszportem zbiorowym i możemy łącznie (!) zabrać przepisaną wartość towarów. Był to oczywisty absurd i bezprawie ale mundurowa wiedziała, że z mundurem na granicy nikt nie dyskutuje. Jakie musiało być jej zdziwienie, gdy ja niespeszony jej decyzją oświadczyłem, że nie ma sprawy i gdzie mogę zostawić te rzeczy w depozycie, bo wcale nie zależy mi na przewożeniu ich wbrew przepisom. Depozytu nie było w baraku – widocznie nie miałby zastosowania. Zawsze się przecież dogadywano... Wyraźnie rozzłoszczona panienka demonstracyjnie przekreśliła całą deklarację i w moją zdumioną twarz rzuciła: „Zabierać się!”

Po chwili byliśmy już na puściuteńkim peronie w kraju , który był wtedy Największym Przyjacielem Polski. Czekał na nas zupełnie pusty pociąg z wagonami, w których były przedziały z miejscami do leżenia i kabinki prysznicowe, w których można było spłukać kilkunastogodzinne znużenie podróżą krajową. Odwiedził nas wesoły gospodarz wagonu oferujący herbatę z wagonowego samowara. Gdy dostał od nas garść monet, donosił nam pyszny czaj aż do samego Leningradu, regularnie co dwie godziny, dodając do niego solidne porcje pieczienja, czyli solidnych, twardawych herbatników. Bycząc się w pozycji horyzontalnej przejechaliśmy przez Pribałtikę, mijając po drodze Wilno, i wtoczyliśmy się na dworzec-pałac w Leningradzie.

3 komentarze:

jotesz pisze...

Drogi Joteszu,
Jeszcze kilka tygodni sie nie "wbloguje" bo jestesmy z Zonusia Halusia w pieprzonej karuzeli normalnych zajec + "renowujemy" nasz nowy/stary dom, poniewaz w ciagu niecalych 3 tygodni musimy sie tam wprowadzic. ALE KIEDY JUZ TAM SIE ZAINSTALUJE to z rozkosza poszuszarze.
Wkrotce dam cynk na SKYPE-ie.
Buziaki
Leszek & Team

jotesz pisze...

42. ŁOHISZYN z opisu Diecezji mińskiej z roku 1830 - wg. Chodźka
Miasteczko to jest położone w guberni mińskiej, w powiecie pińskim. Od miasta gubernialnego oddalone jest o 33 mile, a od powiatowego o trzy i pól mili; leży nad rzeką Jaściołdą. Niegdyś musiało należeć do Wielkiego Księstwa Turowsko-Pińskiego, które Witens, Wielki Książę Litewski jeszcze w początkach XIV wieku zdobywszy w walce z Tatarami, dołączył do dzierżaw litewskich. Po upływie pewnego okresu czasu miasto to przeszło, zapewne przez nadanie, w ręce książąt Radziwiłłów, po nich do książąt Druckich-Lubeckich, na koniec zaś zajęte zostało przez skarb i obecnie należy do dóbr państwowych.
http://www.stankiewicz.e.pl/index.php?kat=10&sub=194

jotesz pisze...

Pribałtiką nazywano w Związku Radzieckim tereny dochodzące do wybrzeża Morza Bałtyckiego, zajęte do 1940 roku przez niepodległe państwa Litwę, Łotwę i Estonię, które dinozaur Stalin, za przyzwoleniem dinozaura Hitlera, wyzwolił z niepodległości. Wyzwalanie nastąpiło poprzez masową zsyłkę niepokornych na Syberię lub likwidację na miejscu.