20 gru 2006

Muzyka łagodzi obyczaje?

Ni cholery nie łagodzi, o czym przekonuję się stojąc w korku. No chyba że puszczę sobie Jacquesa Loussiera - wspaniałego pianistę francuskiego, który od kilkudziesięciu (!) lat transkrybuje na jazz klasyków. Może używam trudnych wyrazów, ale gości z Samoobrony się nie spodziewam...

Ale miało być o czymś innym, choć fortepian też tu najważniejszy. Zespół Refugee powstał w czasach, gdy ojciecromana ganiał po peerelu za dinozaurami.

W sierpniu 1971 roku w skład zespołu Yes wszedł Rick Wakeman. Wydarzenie to z pewnością ucieszyło fanów grupy, ale stało się także przyczyną powstania zespołu Refugee. Po pewnym czasie dla menadżerów Yes stało się jasne, że Wakeman odejdzie. Zasadniczą kwestią do rozstrzygnięcia pozostawał jedynie termin tego wydarzenia. Decyzje poszły szybko. Wybrano Moraza, jako następcę Wakemana. Moraz uwielbiał Yes od momentu, kiedy zobaczył ich na koncercie w Bazylei. Ten klasycznie wykształcony muzyk specjalizujący się w instrumentach klawiszowych, uległ czarowi muzyki angielskiego zespołu, w którym prawie wszyscy nie posiadali wykształcenia muzycznego. Problem tkwił w tym, że nie można było złożyć propozycji Morazowi, ale można było go zaprosić do Anglii i wciągnąć w nurt showbiznesu. Tak zrodził się pomysł zespołu Refugee. Towarzyszami w poczekalni do sławy, mieli być dla Moraza dwaj ex-współpracownicy Keitha Emersona z grupy The Nice, Brian Davison i Lee Jackson. Czas Moraza nadszedł w sierpniu 1974 roku. Kiedy już po części dokonano nagrań drugiej płyty Refugee (ciekawe, gdzie są te nagrania?), Wakeman definitywnie poróżnił się z pozostałymi członkami Yes. Czas Refugee skończył się. Poczekalnia została zamknięta.

Zamiast kompilować - zacytowałem, bo tak naprawdę chcę tylko zareklamować, tfu! - zachwalić tę płytę - pierwszą i jedyną płytę zespołu Refugee, bez tytułu... Słucham tego krążka już któryś raz i ciągle się zachwycam ponadczasowością granej muzyki.
I choć autor powyższej notki pisze o Yes, to mi muzyka ta najbardziej przypomina Emerson, Lake & Palmer z domieszką Petera Gabriela. Patrick Moraz widział Yes w Bazylei również dlatego, że jest Szwajcarem. Mam jakąś płytę solową Moraza, która mnie zlekka nudzi... Refugee może dlatego jest tak interesujące, że ma w sobie dwie trzecie z zespołu Nice czyli protoELP.

Posłuchajcie - warto!

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Z Loussiera w koru to ja zawsze moge słuchać jego płytę z muzyką Satie. Rewelacja.

Anonimowy pisze...

no!
JL -- klasse!
a ja jeszcze go na czarnych LP's słuchałem ;-)
taki stary...

jotesz pisze...

Po takim masowym odzewie, jaki wywołała wzmianka o Jacquesie Loussierze, wypada chyba bym poświęcił mu cały wpis...

Postaram się lepiej przygotować, bo Jacques wymaga solidnego opracowania. Daje nam przecież muzykę najwyższego lotu - muzykę, która bezspornie łagodzi w człowieku to co złe i uwypukla to, co dobre!

Anonimowy pisze...

:-)