28 gru 2006

GDY ŻYŁY DINOZAURY (8)

Mimo że ja wybierałem wszystkie asortymenty ubraniowo-obuwnicze, to wyszedłem na tym nienajlepiej... Po powrocie do naszych baraków dobra wszelakie zostały wywalone na podłogę i obozowicze rzucili się do kompletowania sortów. Ja, głupi, zacząłem najpierw szukać efektownej bluzy żołnierskiej, możliwie mało uszkodzonej... Czemu nie wybrałem sobie od razu wszystkiego na miejscu, w Leningradzie? Może nie pomyślałem o tym, przytłoczony nadmiarem niewiarygodnych wrażeń? Pewnie byłem w szoku i myślenie miałem spowolnione albo wyłączone...

Skończyło się na tym, że miałem dość elegancką bluzę, lekko naddarte portki i dwa, wybierane na końcu, różnowymiarowe trzewiki – jeden ciut za mały a drugi ciut za duży! Męczyłem się w nich przez parę dni. Do pierwszych deszczów. Po pierwszych opadach ziemia się rozbłociła i trzewiki rozmiękły. Szybko przywieziono nam gumiaki, wszystkie w porządnych kompletach – lewe z prawymi. Każdy znalazł odpowiednie i już do końca paradowaliśmy w nich, nie bacząc, czy upał czy słota. Wymagały oczywiście poznania skomplikowanej sztuki otulania stopy onucą. Byliśmy zdolnymi komsomolcami i wkrótce onuce były nam tak wygodne jak banalne, kapitalistyczne skarpety.

Wyglądaliśmy w grupie jak nieco zaniedbany oddział partyzancki albo jak dobrze wyglądający jeńcy wojenni. Wożono nas na roboty sowchozowym autobusem, który miał jednak swoje lata i odmawiał co kilka dni posłuszeństwa. Wtedy, chcąc nie chcąc, wędrowaliśmy dobrych parę kilometrów pieszkom. Pod koniec tygodnia obserwowaliśmy wzmożony ruch eleganckich autokarów z Finlandii, wypełnionych rozbawionymi turystami, którzy już od granicy raczyli się płynnymi środkami rozweselającymi. Pewnego dnia, gdy znowu smętnie wędrowaliśmy poboczem szosy Helsinki – Leningrad, ktoś podniósł ręce i splótł dłonie za głową. Reszta szybko to podchwyciła i zmieniliśmy się nagle w smętną grupę jeniecką. Przejeżdżające autokary zwalniały a zdumieni pasażerowie zaczęli gorączkowo filmować nieoczekiwany widok. Dobrze, że nie było z nami Rosjan, bo skończyłoby się nieciekawie. Na szczęście dla nas te filmy nie trafiły do zachodnich telewizji, bo mogłyby wywołać burzę. Ciekawe, czy w tym czasie w okolicach Leningradu istniały jakieś łagry Gułagu?

W mojej bluzie brakowało guzików, więc postanowiłem, będąc już w Tallinie, o czym potem, zakupić odpowiednie guziki w sklepie armijnym. Elegancki salon, przestronny i pusty. Pod szkłem lad ujrzeliśmy konstelacje różnistych guzików, wspaniałości wszelakich pagonów, łącznie z kipiącymi złotem cudami admiralskimi. W jednej gablocie zaintrygowały nas dziwne prostokątne blaszki, różnej wielkości. Wszystkie były regularnie podziurkowane - wyglądały jak chassis, czyli podstawki pod montaż lamp elektronowych... Ale co robiłyby w takim sklepie? Zapytałem młodą sprzedawczynię co to za tajemnicze ustrojstwa. Okazało się, że są to płytki do wszywania na piersi marynarki munduru galowego a dziurki służą do wpinania licznych orderów, odznaczeń, gwiazd. Mądry naród a głowy radzieckie - nie od parady. Przecież te tony blach mocowane do bohaterskich piersi poobrywałyby delikatny materiał. A tak to jeszcze owo wzmocnienie przy okazji mogło powstrzymać wrażą kulę, gdyby jakiś szaleniec chciał na paradzie postrzelić Bohatera Związku Radzieckiego.

Guziki sprzedano mi tylko ciemnozielone, ze sztucznej masy. Na złocone nie zasługiwałem. Nawet te zwyczajne sprzedano z pewną nieufnością, zlekka tylko rozwianą szczerym uśmiechem i deklaracją, że to na pamiątkę. Pamiętam zdumienie pasażerów paryskiego metra, gdy w tłoku oglądali z bliska te guziki na mej piersi, podczas włóczęgi autostopowej po Francji. Czyżby bluza nie pasowała im do podartych dżinsów? Były przecież naprawiane kolorowymi haftami. To była taka słowiańska wariacja na ówczesną młodzieżową modę pseudomilitarną czy raczej mundurową, płynącą z Zachodu. Nasze bluzy były sensacją rajdów studenckich, w których często uczestniczyliśmy. Z Wrocławia w Sudety nawet zwykłym pociągiem dojeżdżało się dosyć szybko...

Od lipca nie wracałem do wspominków kombatanckich, więc przy końcu roku pora powrócić do martyrologii, zwłaszcza że dziś odwiedzi mnie druh z tamtego łagru. Leszek tak znielubił socjalizm, że w przeddzień stanu wojennego wyemigrował z żoną i córkami do Afryki Południowej. Tam doczekał rozpadu obozu socjalistycznego postępu i stwierdził, że RPA stała się jedną z enklaw komunizmu i to z czarną twarzą. Już jest Australijczykiem...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.