20 cze 2006

Antysemityzm – filosemityzm...

Pewnie wszystko przez moich babcię i dziadka ze strony matki. Można więc dodać, że wyssałem z mlekiem matki...

Do Łohiszyna Niemcy wkroczyli dopiero w 1941 roku. Dwa lata wcześniej Armia Czerwona wyzwoliła to małe poleskie miasteczko spod władzy panoszlacheckiej Polski. Rodzice mej mamy przyjaźnili się z rodziną nieopodal mieszkającego żydowskiego sklepikarza i naturalne było dla nich, by dać im schronienie, gdy zaczęło się wyłapywanie skazanych na zagładę podludzi/nieludzi. Ukrywali ich w stajni - w beczce, stojącej pod ścianą i służącej do przechowywania zboża. Wielgachna to była beka – swobodnie stały w niej trzy dorosłe osoby. Wszystko się skończyło, gdy w sąsiedniej szkole zakwaterowano pomocnicze oddziały rosyjskich kolaborantów, którzy zaczęli nachodzić dziadka – samorodnego rymarza, naprawiającego uprzęże końskie. Którejś nocy znajomi odeszli, odprowadzeni przez dziadka drogą w poleskie lasy. Nie chcieli narażać dziadka i jego rodziny w której było już pięcioro dzieci. Chyba się nie uratowali, bo po wojnie tylko jeden Żyd odwiedził Łohiszyn, by podziękować za ratunek.

Dziadek omal nie zginął ponownie, zapędzony do zasypywania dołu, w którym Niemcy zwalili kilkuset pomordowanych Żydów – zemdlał na widok znajomych i przyjaciół a nadludzie chcieli zepchnąć go żywcem w dół. Uratowany został przez bardziej odpornych ziomków, którzy ocucili go i odciągnęli.

Jak się udało mojej matce nie zostać antysemitką w miasteczku, w którym Żydzi stanowili niemal połowę ludności? Czy dlatego, że babcia i dziadek też się nie stali antysemitami? A może proboszcz nie był antysemitą i członkom chóru nie zaszczepił wirusa nienawiści? Może głęboka wiara nie pozwalała na antysemityzm – może go tam nie wynaleziono? Mama nie wspomina z dzieciństwa żadnych niechęci rasowych. Później jej siostra i brat połączyli swe życiowe losy z białoruskimi partnerami, bo też nie było żadnych ansów między tymi nacjami. Żeby było bardziej międzynarodowo (i ekumenicznie) najstarsi siostra i brat mieli za małżonków Niemców. Wywiezieni na roboty zostali już w Hamburgu...

Już we Wrocławiu, odkąd pamiętam, rodzice znali zaprzyjaźnioną rodzinę żydowską – to byli jedyni Żydzi jakich wówczas znałem. Dwaj synowie byli moimi kolegami. Wyjechali wszyscy do USA jeszcze w 1965 roku, przed histerią rozpętaną trzy lata później, do rodziny, która od lat ich do przyjazdu namawiała. Tęsknili później bardzo, co odczytywaliśmy z listów jakie przysyłali. Mama zaprenumerowała panu Perlowi wrocławską gazetę, która wiózł do Stanów transatlantyk Batory. On pakę prasową kładł w przedpokoju i codziennie czytywał kolejny egzemplarz Słowa Polskiego. Chyba więcej wiedział o naszym mieście niż ja w tym czasie.

Pewnie przez to wszystko nigdy nie zagościł we mnie upiór, gnębiący tak wielu moich znajomych i rodaków. Wszystko przez moją babcię i dziadka...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

to są drogi autorze myślątka a nie myśli. Czy zadałeś sobie trud poznania dziejów owego miasteczka w latach 1939-1941? Czy wiesz jak się zachowywali miejscowi Żydzi?Czy wiesz co to były wywózki?Czy wiesz kto wskazywał sowietom Polaków do wywózki przeznaczonych.Szkoda, że tak głupawo przedstawiasz ten wielki problem - życia na jednej ziemi naszych starszych braci w wierze. Bo oni bezgrzeszni nie są w tych wzajemnych stosunkach.