1 sie 2007

Wujka postrzelili...

...powstańcy warszawscy! Nie - nie był esesmanem! Miał 18 lat, gdy Niemcy na Polesiu rozkazali, by dziadek powoził własną furmanką i konikiem, które stały się częścią wojskowej kolumny transportowej. Po wielkich błaganiach panowie świata zgodzili się, by niemal pełnoletni podrostek zastąpił ojca. I tak wujek Michaś trafił z kolumną innych furmanek do Warszawy, w której właśnie wybuchły walki. Podczas przejazdu przez ulice oberwał rykoszetem albo specjalnie w biodro, na szczęście powierzchownie.

Po klęsce III Rzeszy znalazł się w Hamburgu, z którego zaczął przedzierać się do Polski, do rodziny na Polesiu. Pewnie nawet nie wiedział, że to już Związek Radziecki. Dotarł do Szczecina, gdzie złapali go żołnierze rosyjscy. Zamknęli w jakiejś komórce, grożąc, że zabiją jako szpiega. Wydostał się nocą i wiał z powrotem na zachód aż się kurzyło. Dotarł do Hamburga, który jakoś już znał. Tam cudem spotkał siostrę, wywiezioną dwa lata wcześniej na roboty. Była najstarsza z rodzeństwa i dostała propozycję nie do odrzucenia.

Żelazna kurtyna szybko odcięła ich od reszty rodziny. Po latach założyli własne. Ciotka Hania spotkała Hermana - hitlerowskiego inwalidę wojennego, który stracił nogę na froncie wschodnim. Żyli zgodnie i spokojnie długie lata. Wujek Michaś napotkał śliczną niemiecką nastolatkę, która uparła się, że chce tylko tego wesołego, wysokiego Polaczka. Żyją szczęśliwie do dziś. Schorowani tylko, ale to wina wieku...

A moja mama ledwie siedemnaście lat miała, gdy wysłano ją do tej nieznanej nowej Polski. Tam na ziemiach zachodnich, o których ciągle na wschodzie mówiono, że szybko wrócą do Niemiec, zagnieździł się juz jej kuzyn. Objął we władanie nieduże gospodarstwo we wsi pod Lubaniem. Do niego przyjechała mama, która jak ta gołębica wypuszczona z arki przez Noego, miała dać znać reszcie rodziny, czy da się żyć tam, gdzie zawędrowała. Pisała żeby przyjeżdzali czym prędzej, ale dziadkowi i babci, z trójką dzieci, strach było rzucać dom, wybudowany przez przodków i te kilkanaście hektarów piaszczystej ziemi. Zostali, ziemię szybko włączono do kołchozu, w którym dziadek do śmierci był proletariuszem-wyrobnikiem.

Z trójki dzieci tylko ciocia Jania wyszła za mąż za Polaka. Więc jej dzieci są w pełni Polakami. Nie znają ani słowa po polsku. Są obywatelami Białorusi. Nie znają też wielu słów po białorusku. Rozmawiają po rosyjsku. Córka wujka Michasia rozmawia w swym rodzinnym języku niemieckim. Tylko ja rozmawiam po polsku...

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Większość Polaków, z którymi rozmawiam o przeszłości opowiadają historie, które mogłyby stać się scenariuszem kasowego filmu.
Siostra dziadka, podejrzewała go o zdradę. W czasie wojny kazała nastraszyć "niewiernego" granatowemu policjantowi. A brat dziadka był w konspiracji. Szedł z bronią.
I go zabili.
A wdowa... lepiej nie opowiadać, bo rzecz działa się w niewielkim małopolskim miasteczku.

Anonimowy pisze...

To nie tak: brat dziadka miał żonę. Pochrzaniłam rodzinne koligacje - rezta się zgadza.

jotesz pisze...

Sympatyczna - zazdrość to uczucie straszne a często śmiertelne. U nas we Wrocławiu dziś mają osądzić mordercę, który zabił kochanka BYŁEJ żony z zazdrości a potem opisał wszystko literalnie w książce, podobno nie najlepszego lotu...

Unknown pisze...

nic tylko brać kamerę, pióro pisać i kręcić...
łatwo powiedzieć... ale historie przejmujące i emocjonujące. A to samo życie.

Anonimowy pisze...

świetne!
(a Socjopatyczna ma rację: u nas -- ciągle tylko samo Kino ;-)

Anonimowy pisze...

:-) a ja, jako dziecko bardzo żałowałam, że nie mamy rodziny w żadnym "sensownym" miejscu za granicą. Tylko dziadek wyemigrował nie na własne ządabnie na Syberię, ale jakoś udało mu się wrócić ;-)

jotesz pisze...

Ta rozgałęziona rodzina była źródłem udręki po latach, gdy wypełniało się podania o paszport. Wszystkich wujków i ciotko za granicą trzeba było szczegółowo wymienić - a rubryki były nieduże...