28 maj 2008

GDY ŻYŁY DINOZAURY (12)

Powrócę do wyprawy po stroje robocze, które wydobywałem z przepastnych podziemi leningradzkiej twierdzy Komsomołu. Wybrałem więc z wielkim trudem umundurowanie dla strojatriadu (oddziału budowlanego) Szuszary. Przeniosłem owe dobra do autobusu, którym pojechaliśmy dalej, do sklepu z materiałami piśmiennymi i dekoracyjnymi. Z dostępnych artykułów wybrałem grubą rolę brystolu, pędzle, farby plakatowe, farby wodoodporne oraz materiał na flagę. Komisarz nie skąpił funduszy na propagandę wizualną. Tak się przekonywało naród do kochania ustroju, partii, przywódców i wodzów. Pędzlem i pałką. A także elektryfikacją i kinematografią...
.
Nad wejściem do baraku z salą zebrań umieściłem tablicę drewnianą, na której namalowałem napis „KOP KŁUB”, czego nie trzeba tłumaczyć na polski. Nazwę zaproponowali po dłuższej dyskusji towarzysze radzieccy. Była wesoła! A o wesołą nazwę im chodziło. Tylko my nie potrafiliśmy dobrej i wesołej nazwy zaproponować. Rosjanie nie czuli naszego poczucia humoru. Po zaserwowaniu im dłuższej serii kawałów abstrakcyjnych, które nie spowodowały nawet skrzywienia ust, usłyszeliśmy, że jest to „polskaja forma jumora”. Dlatego żadna z naszych propozycji nazewniczych nie wywołała entuzjazmu. Radzieckie poczucie humoru było ziemią nieznaną dla polskich liberałów.
.
Na wszystkich ścianach klubu, poza oknami i drzwiami, rozciągnąłem brystol z rolki, który wymalowałem tak, jak robiło się w polskich klubach studenckich. Były to motywy stylizowane na hipisowską neosecesję, którą lubię do dziś. Kolorowe, krzykliwe i dające po gałach. „Dzieło” zostało przełknięte przez miejscowych i zaakceptowane przez naszych. Trochę roboty miałem z flagą, na której musiałem umieścić napis „komsomolskij strojatriad Szuszary”. Zupełnie jak w dowcipie o rosyjskim marynarzu, który na penisie kazał wytatuować wzdłuż napis „pamiątka z podrózy czarnomorskiej do Konstantynopola”. Na fladze były też skrzyżowane szpadle. Szmaciane cacko wyglądało pięknie! Tak przynajmniej ocenili towarzysze radzieccy. Po pierwszym deszczu wodoodporna farba puściła i flaga wyglądała jak zapłakane lico lekkiej panienki, wymalowanej peerelowskimi kosmetykami. I tak flaga prezentowała się do końca naszego pobytu.
.
Pod tą flagą, wesoło i po radziecku łopocącą na wietrze, odbywały się codzienne poranne apele obozowe. Odbyły się też dwa apele niecodzienne – nadzwyczajne! Jeden został sprowokowany naruszeniem „suchego zakonu” i nie chodziło o osądzone już przewinienie Iriny i Tamary. Nasz obóz został uznany za najlepszy w całej „obłasti” leningradzkiej i oznajmiono nam radosną nowinę, że odwiedzi nas telewizja, by nakręcić o nas program! Nie podano nam jedynie, kiedy to nastąpi. Nastąpiła za to fala upałów. Pewnego dnia, gdy po raz kolejny zepsuł się autobus i wracaliśmy „pieszkom” po pracy na obiad, mijaliśmy kiosk w którym sprzedawano piwo. Żar lejący się z nieba rozluźnił nasz respekt wobec zakazów i pozwoliliśmy sobie wypić po kuflu dla ochłody. Ruszyliśmy dalej pustą, piaszczystą drogą.
.
Kilku najbardziej spragnionych zostało z tyłu na drugi kufelek. Po chwili minęły nas, kurząc niemiłosiernie, dwa gaziki. Gdy doszliśmy do obozu, na placu apelowym stały już te samochody. To była właśnie leningradzka telewizja i działacze polityczni. Grupa medialna najpierw dotarła do kilku z naszych, leniwie popijających piwko, zatrzymała się i kazała im natychmiast odstawić kufle i pędem wracać do obozu. Koledzy spożywali płyny kupione za własne pieniądze, więc dosadnie odpowiedzieli nieznajomym, co myślą o takich nakazach. Wkurzeni aparatczycy minęli nas i zwołali, po skompletowaniu całej załogi obozowej, karny apel. Główną karą było zrezygnowanie telewizji z nas. Żadnego filmowania ani wywiadów nie będzie! Pomniejszą karą była groźba natychmiastowego odesłania wszystkich do granicy, czyli wyrzucenie na zbity pysk z radzieckiego raju! Do dziś nie mam pojęcia, dlaczego tak się nie stało. Może chodziło tylko o pogróżkę, bo rzeczywiste wydalenie nas mogło być groźniejsze dla strony zapraszającej niż dla nas.

Brak komentarzy: