17 gru 2008

Pewnie wspominałem już 16 grudnia 1981...

Każdy te kilka dni zapamiętał inaczej...

Moja Naj miała rodzić! W tych dniach. Dużo wcześniej wizyty w prywatnym gabinecie ordynatora szpitala wojskowego, odpowiednio opłacane, dały możliwość porodu w szpitalu wojskowym. Zamiast w Trzebnicy, dokąd w tym czasie już wożono ciężarne z Wrocławia!

Jednak nastąpił 13 grudnia i żona się zeźliła na komunę i wronę, stąd poród się przyśpieszył. Zaczął się wieczorkiem 15-ego…

Telefony nie działają, godzina milicyjna. Pobiegłem do uprzedzonego kolegi, co posiadał “malucha”. Dobiegłem zziajany, by się dowiedzieć, że pojechał gdzieś. Wracając do domu po drodze wstąpiłem do Komendy Wojewódzkiej MO. Przy bramie dwóch spaślaków zabiurkowych wbitych w niebieskie mundury polowe moro. W dłoniach kałasznikowy gotowe do użycia. -“Czego?!!” Wysapałem: “Żona rodzi” Dopuścili do okienka w bramie, w którym wiadomość przyjął dyżurny i kazał czekać. Poszedł do radiostacji, którymi porozumiewali się po wyłączeniu telefonów. Po dłuższej chwili wrócił, by oznajmić, że przyjadą i mam iść do domu.

Wracałem i zastanawiałem się, czy przyjedzie milicyjna suka czy pogotowie. W domu nerwowe oczekiwanie. Odgłos jadącej windy wywabił mamę na korytarz. Kabina zatrzymała się na naszym piętrze ale nie otworzyły się drzwi! Mama wbiegła do mieszkania z krzykiem, że lekarz się zatrzasnął! W sekundy zgromadził się tłumek sąsiadów radzący jak oswobodzić białego fartucha. W końcu drzwi puściły, ale żona wolała zejść pieszo…

Na dole powiedziałem, że żona ma rodzić w wojskowym, co wywołało wesołość ekipy. Też w to nie wierzyłem. Mnie nie zabrali, bo “po co”? Odebrali wszelkie uroki ojcostwa. Nie chadzałem po korytarzu całą noc, dopytując się co chwila “czy już?” Nie wydzwaniałem do szpitala w tym samym celu. Spałem nieświadom niczego.

Rano pojechałem do szpitala wojskowego, by dowiedzieć się, że żadnej Naj nie ma ani w przedporodówce, ani w porodówce, ani w poporodówce! Gdzie jest? W szpitalu lekarzem była koleżanka. Do niej mnie wpuścili a ona pobiegła do radiostacji. Po kwadransie wróciła z wiadomością, że na 1 Maja leży. Pojechałem tramwajem. Przed szpitalem długa kolejka ludzi do okienka przy portierni, gdzie telefon. Każdy dowiadywał się o swoich i odchodził. Na teren szpitala nikogo nie wpuszczano! Po dłuższym czasie i ja dotarłem do słuchawki. Dyżurna z położnictwa zakomunikowała, że moja Naj urodziła siłami natury zdrową córę!

Wyszedłem na zewnątrz. Patrzyłem na miasto i cały stan wojenny miałem w dupie. Razem z wroną, Jaruzelem, zomo i pieprzoną komuną.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Przynajmniej jedna korzyść ze stanu wojennego: ładna dziewczynka i radość rodziców. To, że później mieli przesraniuteńko, bo borykali się z pieluchami, których nie było, z proszkiem, który wyżerał itp. to już zupełnie inna historia.

jotesz pisze...

Pawianno - to była historia odnotowywana w kronice córki, zdobionej rysunkami, w których dowalałem komunie i wronie do woli. Potem niektóre z nich trafiły na łamy...

Kuszelas pisze...

bardzo klawa reakcja (ostatni akapit), choć wcześniej nerwówka,
i cudnie, że zapamiętana, bo z pamięcią w narodzie (martyrologicznym) kiepsko

jotesz pisze...

Kuszelasie - potem z dwuletnią córą na barana chodziłem pokazać demonstracje a ona wołała "tato uciekaj - ziomo bije dzieci".

Oczywiście z dzieckiem nie chadzałem na zabawę w berka z zomowcami - odległość musiała być bezpieczna dla dziecka!