11 cze 2008

GDY ŻYŁY DINOZAURY (15)

W którąś niedzielę, która, o dziwo, była też w Sojuzie dniem wolnym od pracy, wybraliśmy się bardziej oficjalnie, bo z kolegami Rosjanami, na wycieczkę po zabytkach wspaniałej historii miasta. Żar się lał z nieba jak z hutniczego pieca podczas spustu surówki. Zaczęliśmy od Isakijewskogo Soboru, licząc na przyjemny chłód we wnętrzu. Ogromna świątynia została zbudowana na wzór Bazyliki Św. Piotra w Rzymie. Tyle że w Rzymie świątynia była świątynią a w Leningradzie świątynia była świątynią wiedzy oraz obiektem muzealnym. Niebotyczną odległość od sklepienia kopuły do posadzki wykorzystano do zawieszenie wahadła, które pokazywało, że ziemia się obraca. Maksymalne wychylenia wahadła przesuwały się miarowo po obwodzie ogromnego koła wyznaczonego na posadzce. Dokładniej tego zjawiska nie potrafię wytłumaczyć, bez szkody dla czytelników...
.
Wdrapaliśmy się też na tarasy zewnętrzne pod kopułą, skąd wypatrzyliśmy na dole cysternę z kwasem chlebowym, zaparkowaną w jakiejś cichej uliczce dobiegającej do ogromnego placu wokół soboru. Przyległy do placu park miał kilka punktów z napojami chłodzącymi, ale z góry widać było przy każdym z nich długachne kolejki spieczonych i spragnionych wycieczkowiczów. Zbiegliśmy szybko ku odkrytej cysternie i po chwili raczyliśmy się rozkosznie zimnym, przyjemnie kwaskowym napojem. Wytrąbiliśmy pewnie po trzy kufle na wysuszone gardła, co po pewnym czasie stało się przyczyną usilnych poszukiwań pisuarów. Dopiero po latach, w Polsce, opowiadano mi o masie robaków, które jakoby żyją na dnie tych cystern i są podobno naturalnie związane z produkcją tego napitku.. Nie wiem, czy można w to wierzyć, bo kwas chlebowy każdy może sobie domowym sposobem wyprodukować z czerstwego chleba razowego, miodu czy cukru i wody, i pewnie w trakcie wytwarzania żadne robactwo nie powstaje. Może to był „czarny pijar” wrogów socjalizmu?
.
Innym obowiązkowym punktem odwiedzin było Muzeum Rewolucji. Przechodziliśmy obojętnie od sali do sali, gdy młoda krasawica-przewodniczka poinformowała nas, że zbliżamy się do sali Feliksa Dzierżyńskiego. My w zamian poinformowaliśmy, że to był, niestety, Polak, na co ona wraz z naszymi Rosjanami oburzona się nie zgodziła! Weszliśmy więc do miejsca pamięci i pod tablicą przy wejściu, na której ogromnymi literami wypisano słynne hasło Feliksa: „Być komunistą, to znaczy, mieć chłodny umysł, gorące serce i czyste ręce!”, wisiała tablica z życiorysem Feliksa Edmundowicza, syna polskiej ziemi, szlachcica ze starego rodu.
.
Nasza Cicerona łaskawym okiem na nas od tej chwili spoglądała, dopóki nie doszliśmy do gigantycznej sali, w której pośrodku długiej ściany, naprzeciw ściany całej przeszklonej oknami, widać było replikę bramy-kraty do Pałacu Zimowego. Znali ją wszyscy z tysięcy reprodukcji obrazu, na którym bolszewicy wdrapują się na nią i siła ją otwierają, atakowani przez broniących pałac kadetów. I w sali też widać uchyloną potężną kratę, obwałowaną workami z piaskiem, na których ustawiono cekaem i porzucone w popłochu karabiny z długimi bagnetami. Zostaliśmy trochę z tyłu, gdy nasza grupa opuszczała tę martwą inscenizację i zapytaliśmy oprowadzającą, czy we trójkę mogli byśmy sobie zrobić zdjęcie przy bramie. Dziewczyna zgodziła się ale my pytaliśmy dalej, bo chcieliśmy na zdjęciu być widoczni przy cekaemie za tym obwałowaniem! Panienkę zatkało i bez słowa pobiegła na czoło grupy.
.
Kilka razy włóczyliśmy się leniwie Newskim Prospektem, obserwując spacerujące dziewczęta i wypatrując tych ładnych. Nie było takich zbyt wiele, a te naprawdę interesujące, ku naszemu zdumieniu, najczęściej mówiły ze sobą po polsku. To był powód do zadowolenia i dumy narodowej. Zupełnie odwrotnie niż z Feliksem Edmundowiczem...

Brak komentarzy: