Wokół pomnika ofiar tragedii...
Będąc niedawno w Sztokholmie trafiłem w kilka miejsc, które wywołały we mnie smutne porównania. Pstryknąłem zdjęcia...
HYDE PARK vs O'HYDE PARK
Będąc niedawno w Sztokholmie trafiłem w kilka miejsc, które wywołały we mnie smutne porównania. Pstryknąłem zdjęcia...
Autor: jotesz o 6:46 PM 2 komentarze
Etykiety: pomnik ofiar
Krzyż ma zostać!
Autor: jotesz o 8:14 PM 8 komentarze
Etykiety: krzyżowcy
czyli
Autor: jotesz o 7:38 PM 0 komentarze
Etykiety: krzyżowisko
Pan prezes powiedział co wiedział! Od dawna wiedział. Tylko wcześniej nie powiedział! A to było tak… „Myślozbrodnia - przestępstwo możliwe do popełnienia w Oceanii, fikcyjnym państwie stworzonym przez George'a Orwella w powieści pt.Rok 1984. Słowo "myślozbrodnia" pochodzi z nowomowy i jest efektem połączenia słów "myśli" i "zbrodnia". W praktyce oznacza ono przestępstwo polegające na myśleniu przeciwko Partii oraz Wielkiemu Bratu. Myślozbrodnię wykrywa Policja Myśli, która pełni rolę tajnej policji, łapiącej ludzi nie mających takich poglądów, jakie odpowiadają Partii. Człowiek, który został ogłoszony przez Policję Myśli myślozbrodniarzem, zostaje poddany ewaporacji, tzn. wymazuje się jego wszystkie dane z ksiąg oraz zaciera się po nim wszelki ślad.Wtedy jest przetrzymywany w siedzibie Ministerstwa Miłości.” Zbrodnia oczywiście nie jest w rozumieniu prawa, na którym prezes się przecież zna, skoro je ukończył. Zbrodnia jest w kategoriach moralnych, na których prezes zna się jeszcze bardziej, niż na prawie. Przy takim interpretowaniu można się zastanawiać, czy prezes prawa nie chce wykończyć? I moralności przy okazji… Coś by pan prezes wykończył i jest to na pewno Platforma. Prezes by ją wykończył, wysadził, zniszczył, zlikwidował, ślady zaorał i polał napalmem albo kwasem solnym. Tyle, że jak na razie wygląda, iż prezes wykończy własną Partię. Na zjeździe właśnie zrezygnowano z Ministerstwa Miłości. Nieoficjalnego ministerstwa. Działało tylko w czasie kampanii prezydenckiej. Wtedy prezes przeszedł odmianę. Odrodził się, jak ten feniks z popiołów. Teraz pani minister miłości poszła w odstawkę wraz z Poncyliuszem. Teraz wyszło szydło z worka. Worek co prawda kusy jakiś, skoro na wicemarszałka Sejmu prezes namaścił Kuchcińskiego posła porażającego swą inteligencją. Niech Schetyna ma przy sobie kogoś mądrego wreszcie, a nie tylko Zbychów, Rychów i oprychów! A Szydło to kobieta, która stała się wiceprzewodniczącą Partii. Taka królica z cylindra prezesa wyjęta, no bo jakoś Szydło zupełnie nie kojarzyło się z czymkolwiek znanym z czegokolwiek. Będzie teraz służyć do kłucia. Może przekłuje rozdęty do niemożliwości balon platformerski? Na drugiego wicka został namaszczony europoseł Ziobro. Też prawnik, jak prezes. Też wprawny w ekwilibrystyce myślowej i prawniczej. Z wielkimi osiągnięciami, nieco już zapomnianymi. Szybko się nam przypomni! Ale wróćmy do zbrodni na myśli, jakiej na umysłach Polaków usiłuje dokonać prezes Mały Brat. Prezes podchwycił słowo rzucone przez policmajstra z Policji Myśli, posła Antoniego Macierewicza. Poseł powołał parlamentarną Komisję Myśli, która myśli, że jest komisją parlamentarną, bo złożona jest wyłącznie z członków jednej jedynej Partii. To nawet w stylu Oceanii… Komisja została poparta przez rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej. Właściwe rodziny, bo są też rodziny podatne na zbrodnię. Ich głosy zostaną najwyżej poddane ewaporacji! Ciąg dalszy dopiero się zaczyna i potrwa długo!
Autor: jotesz o 6:06 PM 1 komentarze
Etykiety: PiS
To słowa nieżyjącego już od kilku lat Jana Kaczmarka. Tak mi się wydaje. Próbowałem zweryfikować googlem i nie udało się.
My wrocławianie, my wrocławianie,
Jakby nie było jest nas wielu niesłychanie,
Przystojni panowie, piękne panie,
Mamy fason, styl i gest,
My wrocławianie tak jest.
Pan pyta skąd my co za pytanie?
My wrocławianie drogi panie wrocławianie
Przystojni chłopcy piękne panie
Mamy fason styl i gest
My wrocławianie
Tak jest!
Ta dumna piosenka nie mówi o durniach, którzy licznie zaśmiecają nasz gród swymi durnymi działaniami. To w kontekście smutnej informacji, którą znalazłem w Gazecie Wrocławskiej:
Co roku z kasy miejskiej wycieka milion złotych, które wydaje się na naprawianie szkód, zadanych naszemu miastu. Ta kasa miejska to tak naprawdę nasza własna wrocławska kieszeń. Straty są dużo większe, bo przecież codziennie mijamy dziesiątki albo i setki durnych murali, bohomazów, grafitti oraz bezmózgich ogłoszeń wlepianych wszędzie. Zakuwałbym w dyby pod pręgierzem na Rynku i pozwalał każdemu na sprejowanie durnych pleców oraz podplecków!
Oto najważniejszy fragment artykułu:
“Ranking najczęściej niszczonych miejsc:
1. Nowa kładka nad fosą przy placu Orląt Lwowskich. Wczoraj naliczyliśmy tam 4 rozbite szyby i trzy inne pomazane sprejem.
2. Fontanna w Rynku. Dwa razy wymieniano już tam szyby. Kilka razy trzeba było wypompować wodę i wypłukać całą misę fontanny.
3. Pomnik Fredry. Średnio raz na miesiąc z ręki hrabiego znika pióro (koszt wymiany to 475 zł), pomnik bywa także pomazany farbą.
4. Kule przy Świdnickiej. Jakiś czas temu jedną z kul upodobali sobie wandale, którzy kilka razy odrywali ją od nawierzchni ulicy. Nietrzeźwi dowcipnisie toczyli ją po ulicy Świdnickiej.
5. Fontanna przy placu Orląt Lwowskich. Dysza fontanny jest przez chuliganów ustawiana tak, by woda leciała na placyk, przez który przechodzą ludzie. Trzeba dodatkowo zapłacić obsłudze fontanny za regulację lub wymianę dyszy.
6. Wyspa Bielarska. Łupem wandali pada tutaj wyposażenie placu zabaw. Doszło do tego, że urzędnicy musieli usunąć miniwyciąg dla najmłodszych, który notorycznie był niszczony.
7. Księże Małe. Kilka razy wyrywano tutaj rośliny ozdobne z dużych wazonów, w końcu urzędnicy zdecydowali, że posadzą tam stokrotki, na razie są bezpieczne. Ale niedawno ktoś wyrwał deski z wiaty rowerowej.
8. Szermierz. Fontanna z figurką szermierza to ulubione miejsce dla studenckich wygłupów. Pływano już w niej nawet kajakiem. Ostatnio obrócono figurę szermierza o 180 stopni, raz wyrwano mu także szablę razem z rękojeścią. Koszt naprawy wyniósł prawie 1000 zł.
9. Park Południowy. W tym roku z parku zniknęło już kilka ławek. Najprawdopodobniej trafiły na czyjeś posesje, bo zostały usunięte tak, by za bardzo ich nie zniszczyć.
10. Park Nowowiejski. W tym roku w parku zniszczono kilka latarni. Miejskie służby musiały wymienić w nich klosze.
Jak Twoim zdaniem miasto powinno walczyć z wandalami? Czekamy na opinie!”
Opinia moja jest taka, że nie wygramy ze złem, tolerując je durnymi opisami o „małej społecznej szkodliwości”. To jest ogromna szkodliwość, bo jest to zbrodnia na naszej wspólnej przestrzeni publicznej, jest to oszpecanie naszego miasta, jego najpiękniejszych miejsc. Każdy wandalizm powinien być napiętnowany, a to robota dla nas wszystkich. Dla mieszkańców, rodziców, krewnych, księży na kazaniach, nauczycieli w szkołach, klubów kibica wszelkich sportów, harcerzy, samorządów mieszkańców, rad osiedli. Dla WSZYSTKICH!
Autor: jotesz o 12:40 PM 1 komentarze
Etykiety: Polacy
Zacznę od tytułowego rusycyzmu – przymiotnik ustawiłem na pierwszym miejscu z premedytacją orwellowską. Jeśli parlament jest miejscem, w którym znajdujemy wiele partii, to TA komisja jest zdumiewająca.
Zacznę jednak od pieca, czyli od Wiadomości TVP. Wczorajszy, z 20 lipca 2010, przekaz informacyjny (???) zaczęto od tej wiadomości. W kolejności jak podaję z pamięci. Najpierw, że POWSTAŁA komisja PARLAMENTARNA. Następnie podano, że zapisało się do niej (dziwny to tryb powstawania komisja – jakieś sejmowe pospolite ruszenie) PONAD STU posłów! Wielka więc grupa – ponad ćwiartka.
Dopiero teraz bąknięto, że są to posłowie z PiSu. Gdy już “ciemny lud” zanotował w swym bardzo małym rozumku przymiotnik pierwszoplanowy PARLAMENTARNA a w drugoplanowym, że PONAD SETKA POSŁÓW, to przyszła pora na trzeciorzędne informacje, że posłowie Platformy i SLD nie wyrazili chęci wzięcia udziału w pracach komisji. Możemy tylko z ubolewaniem westchnąć, że “widocznie nie zależy im na wyjaśnieniu przyczyn katastrofy smoleńskiej”, a może nawet mają jakiś interes w tym, by” nic nie wyjaśniono”.
Ostatnią informacją były spekulacje na temat tego, kto zostanie szefem tej samozwańczej, samorzutnej, albo powstałej z porywu serca, z konieczności dziejowej, z odpowiedzialności za losy Ojczyzny (proszę skreślić odpowiadające czytającym fragmenty i pozostawienie właściwych) KOMISJI. By nie trzymać widzów w zbyt długiej niepewności pokazywano posła Antoniego Macierewicza ze szczerym uśmiechem na zatroskanym obliczu. Poseł utrzymywał wzmiankowany uśmiech przez całe długie ujęcie, co jest dla mnie faktem niesamowitym, bo przyzwyczaiłem się do powagi a nawet tragizmu na jego sympatycznej niewątpliwie, choć nie dla mnie, twarzy…
Po cóż tak długi opis tak krótkiej informacji? Otóż dlatego, że była pierwszą, czyli zdaniem twórców, NAJWAŻNIEJSZĄ sprawą. Po drugie – moim zdaniem nie byłą to informacja, tylko MANIPULACJA pozorująca informację. Po trzecie – właśnie dostałem kolejne, coroczne wezwanie z Bydgoszczy, do uregulowania zadłużenia abonamentowego.
Szanowna TVP, dla mnie TVPiS, otóż dopóki będą mi serwowane takie “informacje”, tak PREPAROWANE, to ja NIE BĘDĘ płacił! Widocznie władze “niezależnej” telewizji wiedzą o moim nastawieniu, bo głośno cieszyły się, że wreszcie telewizja nazywająca siebie samą publiczną zarobiła kupę pieniędzy, dzięki mądrej pracy tychże władz. Niech więc sobie tkwi w tym radosnym samozadowoleniu…
ps. Zdumiała mnie Rzeczpospolita publikując komentarz Łukasza Warzechy. Wytłumaczeniem czy usprawiedliwieniem może być fakt, że >>Autor jest publicystą i komentatorem dziennika “Fakt”<<. Rzadko mi się zdarza w tak znaczącej części argumentów zgadzać się z panem Warzechą. Taki fakt...
Autor: jotesz o 4:59 PM 0 komentarze
Etykiety: TVPiS
No i mamy EuroPride w Warszawie. Podobno osiem tysięcy osób wzięło udział. Gejów i lesbijek było mniej, bo postulaty odmiennych erotycznie popierali zwykli heterycy.
Dobrze, że jestem we Wrocławiu, bo nie miałem dylematu - iść, czy nie iść? Nie muszę zresztą chodzić na parady, by popierać postulaty, jeśli są takie:
"te dotyczące możliwości wspólnoty majątkowej, wspólnego rozliczania podatków z partnerem, sprawowania opieki nad dziećmi partnera czy prawa do decydowania o leczeniu nieprzytomnego partnera".
Było pięć kontrdemonstacji, w tym jedna łysych patriotów hajlujących praworęcznie, w skrócie Prawych. To nasze Gej-zery Patriotyzmu - wręcz gorące wytryski polskości w stylu germańsko-rzymskim. Być może gej-zery wystraszyły się tego, czego boi się poseł Jurek Marek albo Marek Jurek. Otóż jego zdaniem taka parada zagraża prawom człowieka. Paradne! Świętoszkowatość posła dwuimiennego na ogół mnie wzrusza, tak autentyczna się wydaje, ale tym razem poseł truchta w stronę osła mózgowo. Ja się nie obawiam o moje prawa człowieka z powodu, że Tomasz Raczek oddziedziczy majątek swego partnera czy odwrotnie. Nie wiem nawet, czy rodzina pana Raczka jest przychylna jego orientacji seksualnej, czy nie. Zupełnie mnie orientacja pana Raczka nie interesuje a tylko to, że życzę sobie, by pan Tomasz Raczek miał nie mniejsze prawa niż ja, i nie większe niż ja. Prawo powinno chronić ludzi niezależnie od ich orientacji seksualnej, bo orientacja jest czymś do tego stopnia prywatnym, że prawo nie powinno się nią zajmować. Zwłaszcza, gdy prawo chciałoby różnicować ludzi!
A pan poseł-oseł Jurek uważa, że prawo powinno gejów dyskryminować. "Według niego miejsce Polski powinno być po stronie krajów, które stoją na straży wartości chrześcijańskich." Ja nie chcę, by prawo jakoś specjalnie chroniło WC, bo powinno zajmować się człowiekiem, a nie jego wyznaniem czy orientacją.
Jedyne co mnie peszy, to adopcje dzieci przez gejów lub lesbijki. Peszy mnie, bo nie mam zbytnio twardego stanowiska w tej sprawie. Oczywiście, przeciwnicy wyobrażają sobie hodowlę małych zboczeńców przez dewiantów, co jest dla mnie piramidalnym trywializowaniem sprawy. W kraju, gdzie takie masy dzieci są katowane i molestowane przez swych rodziców o orientacji podstawowej, czyli hetero-alkoholowej, pary chcące takim dzieciom stworzyć normalny dom, nawet jeśli ciut odbiegający od norm WC, ale BEZ PRZEMOCY, za to z miłością? No, to JEST pytanie...
Autor: jotesz o 7:02 PM 4 komentarze
Etykiety: Polacy
Teraz, gdy już wiemy, że Harcerstwo w wielkiej, młodzieżowej mądrości swojej, ów Krzyż postawiło, by wymusić w miejscu uczczonym tysiącami zniczy i fotografii żałobnych postawienie pomnika, może nawet POMNIKA, rodzą się we mnie wredne pytania:
- a co z Poniatowskim półgołym na koniu z mieczem też gołym?
- na co będzie wskazywał ten miecz?
- taki POMNIK to powinno być DZIEŁO - kto je zaprojektuje?
- no, więc konkurs?
- a może międzynarodowy konkurs?
- jednak nie, bo nie daj Bóg, jakby miał wygrać jaki Rusek, Żyd czy Niemiec?
- więc konkurs krajowy, albo wyłącznie dla artystów polskich?
- a kto do komisji konkursowej?
- jak wybrać taki sąd konkursowy?
- kto miałby zaszczyt tam zasiadać?
- a kto za żadne skarby nie powinien takiego konkursu zhańbić swą obecnością?
- więc może weryfikacja przez IPN?
- może też komisja Macierewicza oddelegowałaby kogoś?
A to dopiero początek pytań. Ech! Harcerze - niezły zapoczątkowaliście pasztet. Może się on okazać ciężkostrawny...
Autor: jotesz o 1:59 PM 0 komentarze
Koty bywają w mym domu od dawna. Teraz jest to brat i siostra - najlepszy wybór pod słońcem! Dlaczego? Nigdy się nie nudzą...
Imiona kocie? Teraz to Filomena i Felicjan. Pompatyczne? Filomena tak naprawdę pochodzi od kota Filemona, więc powinna się zwać Filemoną, ale Moje Panie lekko poprawiły. Felicjan dobrze pasował do Filomeny. Poza tym, jest zupełnym safandułą - jak Dulski. Mi się to podobało, bo od lat obserwuję karierę ślicznej włoskiej gitarzystki klasycznej Filomeny Moretti...
Przed rodzeństwem był Elvis. Też dęte? Był stuprocentowym mainecoonem i poprosiłem córki, by znalazły mu imię momentalnie kojarzące się ze Stanami Zjednoczonymi, krajem w którym powstała rasa tych wspaniałych i pracowitych kotów. Starsza powiedziała Elvis i to było to!
Przed Evisem była Fredka. Sama do nas przyszła. Stara ruda kocica. Akurat zmarł Freddie Mercury, którego lubiła moja Naj, więc tak ją nazwała. Fredka mieszka od lat po sąsiedzku, bo polubiła miskę Misia, psa sąsiadów, którego całkowicie zdominowała. Wkrótce i sąsiadów. Lekko przyszła - lekko poszła. Kotów się nie ma. To one mają nas!
A na początku była Kicia. Czarną znajdę znalazła Starsza, wracając ze szkoły. Ukrywała ją w pudełku po butach przez ponad tydzień, zanim się wydało. Akurat myślałem o kocie, bo po domu buszowała jesienna mysz, która przekradła się z ogrodu. Dopadłem ją w spiżarce, ale myśl o kocie pozostała. Więc Kicia też pozostała. Odeszła od nas, gdy w domu znalazła się Wiśka - szorstkowłosa jamniczka. Nie lubiła żywiołowego hałasu i psich dowodów czułości. Dwa domy dalej odkryła parę stęsknionych dzieciaków. Ich mama długo przepraszała, że Kicia do nich wywędrowała, ale ją przekonywałem, że koty same wybierają ludzi...
Konkluzja ostateczna? Chyba nasze koty dostają imiona kojarzące się z muzyką. Wprost lub pokrętnie. W końcu mruczą bardzo melodyjnie.
ps. z inspiracji Drugiej Strony...
Autor: jotesz o 6:49 AM 0 komentarze
Etykiety: kot
Na początek cytacik:
Zespół chce przesłuchać Tuska
Gazeta dowiedziała się też, że parlamentarny zespół ds. zbadania katastrofy smoleńskiej, który przed kilkoma dniami powołali posłowie PiS (akcesu do niego jak dotąd nie zgłosili posłowie innych ugrupowań), choć formalnie nie ma takich uprawnień, będzie chciał przesłuchać m.in. premiera Donalda Tuska.
Pan "Piękne Oczy" Macierewicz "będzie chciał"! No tarzać się po podłodze z nieheblowanych desek to mało! Antek zechce - Antek ma!
Postawię flaszkę, skrzyknę ludzi i też powołamy sobie komisję. I też będę chciał.
Megalomania Antoniego sięga paranoi. Gorzej, że w tej paranoi podtrzymują go towarzysze partyjni. Jaka partia - tacy towarzysze...
Autor: jotesz o 7:59 AM 0 komentarze
Etykiety: pistoleros
Może takich słów bali się od wielu tygodni ci, którzy teraz atakują za:
- niekupienie nowych samolotów (a co? - sami kupili?),
- zostawienie Ciała w błocie oraz,
- zostawienie tegoż w ruskiej trumnie (powinni wiedzieć, że ruski to zupełnie co innego, niż rosyjski...),
- nie zrobili, a powinni pojechać od razu z polską trumną,
- widocznie wszyscy, którzy jechali tam po Katastrofie, powinni wziąć polskie trumny...
Niech więc Tusk zrobi rachunek sumienia, bo to on odpowiada za to, że w starym trupie, udającym samolot rządowy, zmusił Prezydenta do zmuszenia załogi do lądowania na lotnisku, na którym nie powinny nawet lądować kukuruźniki.
Meandry myślenia polityków PiSu są bardziej skomplikowane niż najbardziej zwinięte jelita najbardziej wielkiego słonia. Argumentacja godna sofistów. Jak powiedziałby Przemysław Gosiewski - "filipinka rzucona w szambo". Nie powie - przez Tuska. To, że Beata Kempa jest tępa, to wiedziałem. I tego mogłem się spodziewać, że poseł Brudziński najbrudniejszych chwytów się chwyci. Panie Brudziński - ruskie to mogą być pierogi. Trumny w Smoleńsku na pewno były rosyjskie!
p.s. Salon24 przebił głosami swych uczestników wszystko, co słyszałem z ust polityków PiSu! Wygląda na to, że ci politycy czytują S24 i po prostu zapożyczają sobie co bardziej odlotowe pomysły...
Autor: jotesz o 2:45 PM 0 komentarze
Etykiety: pistoleros
Po 10 kwietnia harcerze ustawili krzyż przed Pałacem Prezydenckim (ciekawe w sumie – zmyślni ci harcerze – krzyż solidny, duży - wykonać, wyszlifować, połączyć i umocować coś takiego na utwardzonym miejscu też niełatwo, ale widocznie zastosowano wiele umiejętności, za które dostaje się naszywki…)
Pod krzyżem gromadzili się żałobnicy, ciekawscy, turyści, cudzoziemcy, telewizje wszelkiej barwy oraz Jan Pospieszalski z kamerą i dobrym słowem.
Po miesiącu obchodzono pod nim miesięcznicę Katastrofy. Zaczęła się nowa świecka tradycja. Dwumiesięcznica, trójmiesięcznica...
Po kilku miesiącach rozstrzygnięte zostały wybory prezydenckie. Prezydentem został Gajowy – niegodny tego Pałacy i tego Krzyża. Dlatego Naród zażądał, by Krzyż pozostał a przed pomnikiem Poniatowskiego powstał Pomnik Ofiar Katastrofy.
Prezydent-elekt ogłasza, że przed Pałacem nie chce krzyża pamiątkowego, bo Pałac to urząd państwowy i te pe… Minister Ziobro w imieniu Narody żąda, by Krzyż pozostał. Domniemywam, żę Ziobro też chce, by Pałac stał się Muzeum Katastrofy, na dziedzińcu by ustawiono szczątki Tupolewa i wszyscy uczniowie obowiązkowo co najmniej raz w życiu przyjeżdżali do Muzeum uczyć się patriotyzmu. Ziobro jeszcze tego nie powiedziało, ale ja domniemywam, że by chciało.
Tak to wygląda w rozszerzeniu i wrednym okiem, ale mnie ogarnia wredota, gdy obserwuję ten cyrk martyrologiczno-polityczny! No i harcerze zepsuli zabawę POPiSowcom – powiedzieli, że to jest ich Krzyż, oni go postawili, więc oni go przekażą do kościoła Św. Krzyża, co się nazweniczo zgadza, albo do swiątyni Opatrzności Bożej, co już zgadza się nazewniczo dużo mniej.
I to by byó na tyle! Na razie…
Autor: jotesz o 12:46 PM 2 komentarze
Etykiety: droga
zawyrokowała posłanka bez mózgu…
Powinienem jednak coś dopisać do tego mal motu. Pani posłanka Nelly Rokita jest dla mnie niezwykłą zagadką. Jana Marii nigdy nie obdarzałem ani sympatią, ani zaufaniem. Może przeszkadzało mi w tym jego zadufanie. Wyczuwa się w nim momentalnie wysokie, pewnie nadmierne, mniemanie o sobie, co odbiera się od razu jako brak tegoż mniemania o nas, odbiorcach jego mądrości. I taka wyniesiona wysoko, na niebotyczne i nieosiagalne wyżyny intelektu postać dobrała sobie na towarzyszkę życia panią Nelly. W pierwszej chwili pomyślałem, że to kara za owe zadufanie. I od razu zjawiła się myśl wredna – jakim cudem taki Jan Maria zafundował sobie taką Nelly? A może to ona go wybrała i Jan M. nie miał nic do gadania?
Że takie zjawisko zjawiło się w sejmie to rozumiem – PiS chciało zagrać na nosie Platformie i Janowi M., więc gdy pani Nelly wpadło do głowy, że mogłaby być parlamentarzystką, to PiS skwapliwie przyhołubiło owo zjawisko. Teraz ma za swoje! W końcu Nelly miała prawo – w polskim parlamencie miewaliśmy takie zjawiska jak posłanki Samoobrony, jak posła Janowskiego (czekam na inne propopozycje oryginałów zdumiewających…), iż miała prawo pomyśleć, że się jakoś wtopi. Tyle, że inni zniknęli a ona pozostała. Głównie jako pokarm dla tabloidów i sieciowych pudelków i innych piesków…
Tyle napisałem w Poste-Restante im. Thomasa Pynchona. Jest to lekko otwarte blogowisko, mocniej zamknięte, niż lekko otwarte. Tam ostatnio bywam.
Przestałem za to bywać w Kontrowersjach, bo właściciel tego miejsca mnie usunął. Portal niereglamentowany Kontrowersje jest bardzo otwarty i każdy może tam pisać, o ile jest to coś, co podoba się właścicielowi, który sam siebie nazwał Matką Kurką. Być może nie spodobało mu się to, że kilkakroć nazwałem go Ojcem Kurkiem. Możliwe, że dodałem na dachu. Kurak, bo i tak bywa też nazywany przez spoufalonych blogerów, przed wyborami prezydenckimi przeżył odmianę na miarę Prezesa Jarosława. Z ostrego krytyka PiSu, gryzącego wrednym słowem, stał się admiratorem myśli politycznej żoliborskiego tytana. Starczy o drobiu...
Mamy więc za sobą wybory! Było nerwowo. Zwłaszcza w noc wyborczą po północy, gdy zliczono połowę oddanych głosów, i na krótko okazało się, że mamy prezydenta Kaczyńskiego. Jedna Monika przez to spać nie mogła!!! Widocznie nie dotrwała do 2 godziny, gdy już zliczono 95 % wyborczych kart, i odkryto sześcioprocentową przewagę Bronisława, przez niechętnych zwanego gajowym.
Właśnie niedawno zajrzałem do Salonu24 i wetknąłem nos w blog Kataryny. Dowiedziałem się, że ona nie pokocha nowego prezydenta. Nawet nie będzie miała dla niego szacunku! Pomyślałem sobie, jaka to tragedia dla Prezydenta i Polski. I przypomniałem sobie, że musiałem to przeżywać przez kilka lat. I jakoś przeżyłem. Kataryno - dasz radę!
Wróciłem do katarynobloga, by skopiować link, i okazało się, że mądrych przemyśleń ulubionej salonowej analityczki nie ma! Sama siebie skasowała! Pewnie obawiała się, że jej brak szacunku może okazać się zaraźliwy! Obawa musiała być na tyle silna, że Kataryna nie zapisała swych słów w miejscu prywatnym i autonomicznym, czyli u siebie...
Z czego płynie morał, że warto mieć swój kawałek podłogi!
ps. Chciałem wpis ten umieścić w Salonie24 i zupełnie jak z Kataryny wpisem miałem pecha - Salon24 wyparował! Nie sądzę, żeby na zawsze, ale przez kilka chwil jest niedostępny. O długości chwil się dowiemy...
Autor: jotesz o 5:21 PM 0 komentarze
Etykiety: Nelly
Takim umownym obrazem nazwę Polskę PiSowska, Polskę, która stara się wyłonić z Polski trwającej ponad tysiąc lat. Między Bielanem i Czarneckim nie ma miejsca dla mnie ze względu na moje niedostatki, na moje braki, które w ostatnich latach zostały mi uświadomione, wytknięte.
Między Bielanem i Czarneckim nie mówi się, że "białe jest białe, a czarne jest czarne", bo pewnie jest na odwrót. Gdy prezydentem wszystkich Polaków, tych mieszczących się między Bielanem i Czarneckim, zostanie Jarosław Mądry, dowiemy się więcej o tych kolorach polskiej polityki.
Kir żałoby posmoleńskiej swą czernią ma przesłonić wszelkie głupoty wypowiedziane i napisane, wygłoszone z nadętym namaszczeniem, czy rechotliwym samozadowoleniem. Jarosław Żałobny obejmie swym majestatem kontynuację polityczną wszystkich ofiar katastrofy - i tych z PiSu, i tych z SLD, i tych z PO. Oraz poprowadzi dzieło dowódców wszystkich rodzajów broni a także hierarchów kościoła. To praca dla herosa na miarę kogoś większego od Heraklesa. Jak spolszczono przecież w dawnej Polsce: "i Herkules dupą, gdy wrogów kupa!"
A Jarosław Wielki ma wielu wrogów! Statystyki podają, że wielką większość. Ja uczestniczyłem w sondażowni TVN24 w internetowym wydaniu i wyszło, że na Bronka chętnych było 58%, na Olechowskiego 18%, a na Jarosława Wielkiego tylko 16%! To niewiele. Powie ktoś "i tam, takie kilkusetosobowe sondaże", wydymając z pogardą policzki. Tyle, że uczestników było 58 tysięcy. To niemal dziesięć razy więcej, niż w przeciętnym badaniu...
Autor: jotesz o 8:55 AM 1 komentarze
Etykiety: Jarosław
Moim zdaniem należy oddać głos na NAJSILNIEJSZEGO przeciwnika Jarosława Żałobnego, by najlepiej już w pierwszej turze odstawić go do lamusa polityki krajowej i wszelakiej.
Autor: jotesz o 9:17 AM 2 komentarze
Etykiety: PiS
Zacznę tym powitaniem, znanym we Wrocławiu z neonu, witającego podróżnych, którzy wyjdą z kolejowego Dworca Głównego. Neon jest stareńki, i niemal nie zniknął z dachu budynku, bo wspólnota mieszkaniowa nie miała funduszy, by do wyremontować i opłacać energię elektryczną, bez której neon to tylko trochę rurek szklanych. Miłośnicy się skrzyknęli, fundusze zbierają i neon ożywią. Niech wita przybyszów ciepłymi słowy.
Do Wrocławia zaprasza też "New York Times" sprzed kilku dni. Pisze o nas ciepło, co wrocławian nie dziwi, bo uważamy, że nasze miasto jest fajne. Którzy mieszkańcy innych miast powiadają o swym grodzie podobnie jak my, którzy poufale i z sympatią nazywamy je Wrocek? Czy Warszawka to nie jest przezwisko nadane stolicy przez zawistników z innych miast? O Krakowku, Łódce czy Poznańku też nie słyszałem.
Dobrze to rokuje naszym staraniom o to, by stać się europejską stolicą kultury w 2016 roku. Zapraszamy do Wrocławia.
Autor: jotesz o 10:25 AM 4 komentarze
Etykiety: Wrocław
Nie jestem wielbicielem Rzeczpospolitej, czyli treści, które szerzy. Nie zgadzam się najczęściej z komentarzami jej publicystów. Na niektórych mam chyba mentalne uczulenie. Ale z oceną pani Katarzyny zgadzam się w zupełności, pewnie dlatego, że nie jest dziennikarką Rzepy. Dlatego zamieszczam ją z linkiem do całego dwugłosu w sprawie filmu "Solidarni 2010". Tym drugim głosem jest Krzysztof Kłopotowski, ale do niego należy dotrzeć samodzielnie...
Katarzyna Kolenda-Zaleska
To, co się działo przed Pałacem Prezydenckim, było fantastycznym materiałem na reportaż. Ale to, co zrobili autorzy filmu, to była zwyczajna agitka – twierdzi dziennikarka TVN
Pierwsze moje wrażenie z filmu Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego „Solidarni 2010” było takie, że właśnie obejrzałam film całkowicie bezrefleksyjny, w którym dziennikarz jest wyłącznie sitkiem do mikrofonu. Na dodatek sitkiem, które bardzo tendencyjnie dobiera wypowiedzi bohaterów.
Sam przekaz filmu był skandaliczny. Teza w największym skrócie brzmiała tak: katastrofa pod Smoleńskiem to był zamach, premier Tusk ma krew na rękach, a Rosjanie chcą nas jak zawsze oszukać. I tylko prawdziwi patrioci, czyli ci, którzy wcześniej popierali politykę prezydenta Lecha Kaczyńskiego i go nie krytykowali, mają prawo dzisiaj po nim płakać.
A przecież demokracja polega na tym, że można krytykować ludzi, z którymi się nie zgadzamy, zwłaszcza jeśli są to osoby pełniące funkcje publiczne. Takie jest zresztą zadanie dziennikarza – patrzeć władzy na ręce. Wywoływanie wrażenia, że jest coś złego w krytykowaniu prezydenta czy innych ważnych polityków, jest na dłuższą metę bardzo szkodliwe. I zwłaszcza Pospieszalski jako dziennikarz powinien to rozumieć.
Tytuł filmu brzmiał „Solidarni 2010”. Po jego obejrzeniu nasunęło mi się pytanie: czy rzeczywiście ten film był solidarny także z innymi ofiarami katastrofy? Nie zauważyłam. Z filmu dowiadujemy się, że była tylko jedna ofiara smoleńskiej katastrofy – pan prezydent. Czy to jest uczciwe? Nie. To jest zakłamywanie rzeczywistości. To film, który z założenia miał pokazywać spiskową wizję dziejów.
Nie przyjmuję tej wizji, bo to nie jest Polska, w której żyjemy. Zwłaszcza że ja też byłam przed Pałacem Prezydenckim i rozmawiałam z tymi ludźmi. A oni mówili bardzo różne rzeczy. W zależności od tego, kto kiedy stał i ile stał. Dzień po katastrofie emocje i szok, jakiego wszyscy doznali, były większe niż np. szóstego dnia. Inne rzeczy mówi się pod wpływem żywych emocji, a inne, kiedy te emocje choć trochę opadną. I proszę mi wierzyć, nie stali tam wyłącznie ci, których pokazano w filmie. Byli też tacy, którzy mówili, że na co dzień nie interesują się polityką, ale przyszli oddać hołd parze prezydenckiej oraz wszystkim ofiarom. W tych dniach Pałac Prezydencki stał się bowiem symbolem wszystkich tragicznie zmarłych osób, symbolem ogromu nieszczęścia, jakie nas wszystkich dotknęło. I każdy ma takie samo prawo do opłakiwania ofiar.
Wiadomo, że w tłumie pojawiają się różne domysły i teorie, ale nie znaczy to, że wszystkie – w tym te najbardziej wydumane – muszą iść na antenę. Podstawowym zadaniem dziennikarza jest analiza zebranego materiału. Jeśli jakiś pan wygłasza tezę, że to na pewno był zamach rosyjski, to nie można takiej wypowiedzi zostawić bez komentarza, bo nie ma na to żadnych dowodów. A jeśli ktoś inny mówi, że ma informację, iż dwie godziny po katastrofie Bronisław Komorowski wraz ze swoimi ludźmi plądrował IPN, to rzetelność dziennikarska nakazywałaby poinformować widza, że dwie godziny po katastrofie marszałek Komorowski był w drodze do Warszawy. Jak więc mówić tu o odpowiedzialności dziennikarza za słowo?
Dziennikarz jest nie tylko od tego, żeby rejestrować, ale także by objaśniać świat i analizować to, co widzi i słyszy. Aby pokazywać obraz jak najbliższy prawdzie, a nie żeby naciągać go pod swoją tezę. Całkowicie niedopuszczalne było też sugerowanie rozmówcom odpowiedzi, podpowiadanie im, co mają mówić (w dodatku żując przy tym gumę). A takie metody stosowano w tym filmie.
To, co się działo przed Pałacem Prezydenckim, było fantastycznym materiałem na reportaż. Ale to, co zrobili pan Pospieszalski i pani Stankiewicz, to nie był żaden reportaż, ale zwyczajna agitka. Nieodpowiedzialna, jednostronna, zafałszowująca obraz Polski i pełna elementarnych błędów dziennikarskich. Im dłużej ten film oglądałam, tym bardziej się czułam przerażona.
—not. k.b.
Katarzyna Kolenda-Zaleska jest dziennikarką „Faktów” TVN
Rzeczpospolita
Autor: jotesz o 1:01 PM 0 komentarze
Etykiety: żałobnictwo polityczno-propagandowe
Powoli staję się blogiem przedruków. Dziś wklejam demotywatora, który jest znakomitym przykładem żałobnictwa propagandowo-politycznego
Autor: jotesz o 8:04 PM 0 komentarze
Etykiety: żałobnictwo polityczno-propagandowe
Dziś kolejny przedruk - tym razem z Gazety Wyborczej. Mowa o "filmie dokumentalnym" współautorstwa Jana Pospieszalskiego, znanego z zawracania gitary. Oglądałem fragment jego "dzieła" i mnie lekko zemdliło od woni kadzidła i smrodu propagandy politycznej. Zamieszczam, bo w wyborczej już jutro nie będzie, a u mnie powisi...
Tusk ma krew na rękach
Agata Nowakowska 2010-04-26, ostatnia aktualizacja 2010-04-26 23:14:21.0
- W Smoleńsku to był zamach. Tusk ma krew na rękach. Sprzedajne media zafałszowały obraz wspaniałego prezydenta. Ogromna część narodu dzięki żałobie wraca z emigracji wewnętrznej. Prawdziwi Polacy przyszli pod Pałac i teraz powinni wybrać w wyborach swoich prawdziwych przedstawicieli - taki półtoragodzinny klip wyborczy zafundowała TVP1 Jarosławowi Kaczyńskiemu
"Solidarni 2010" film dokumentalny Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, TVP1, poniedziałek, 26.04., godz. 20.20-21.50
Żerując na autentycznych ludzkich emocjach, autorzy zrobili film-agitkę, propagującą obłędny, spiskowy, jakby tradycyjnie PiS-owski sposób widzenia świata. Rozmawiając z ludźmi stojącymi pod Pałacem Prezydenckim wyłapywali tych, którzy głosili najbardziej karkołomne teorie.
1. To był zamach
Prezydenta Lecha Kaczyńskiego zabiło KGB: "To nie był przypadek", "Nic się nie dzieje przypadkiem, zostaliśmy sprzedani" (komu?), "Gdyby nie było osobnej wizyty premiera i prezydenta, oni by żyli. Premier Tusk ma krew na rękach", "NBP blokował kredyty dla PO" (czytaj: dlatego musiał zginąć prezes banku Sławomir Skrzypek").
W tej części filmu, o - nazwijmy to - "zamachu" jakoś nie słychać pytań twórców filmu, bo bez wątpienia musiały "podprowadzać" rozmówców. Czasem tylko mignie część profilu Jana Pospieszalskiego, czy ręka Ewy Stankiewicz. Autorzy niby sami nie mówią, że "Ruscy" zestrzelili samolot, ale nie kontrują też głupstw mówionych przez ludzi pod wpływem emocji. Najwyraźniej sami w nie wierzą, choć zabrakło im odwagi by przyznać to otwarcie.
Dalszą częścią teorii spiskowej jest to, że sprawa zamachu nigdy nie zostanie ujawniona. To od razu rozwiązuje problem braku jakichkolwiek dowodów. "KGB to poważni ludzie, nie puszczą farby", "Rosjanie nie powiedzą prawdy, winien będzie generał-mgła", "Rosjanie specjalnie nie wpuścili tam Polaków".
2. Media zafałszowały obraz prezydenta
Dostało się też mediom. Pełne nienawiści zdania o usłużnych wobec PO mediach, opłacanych przez wrogów Polski, które wyszydzały prezydenta Kaczyńskiego, przedstawiały go w krzywym zwierciadle by odsunąć tego patriotę, "człowieka, który miał idee i wartości" - bo inni ich, jak wiadomo, nie mają - od władzy. "Media kłamały, nagle się okazało, że media mają piękne zdjęcia pary prezydenckiej", "Wstydzę się za tych, co milczeli, gdy prezydenta opluwano", "Wstyd mi za warszawkę, która teraz włożyła czarne krawaty". Poza tym podobno jakieś tajne, niewiadomo jakie siły prześladują w Polsce patriotów, robiąc z nich ksenofobów i rasistów.
- Rozmowy ujawniły, że ogromna część naszego narodu była dotąd na emigracji wewnętrznej. Przez całe lata ci ludzie byli nazywani moherami i ciemniakami. Retorycznie pytali nas, czy tak właśnie wyglądają. Swoją obecnością chcieli pokazać, że to co widzimy w mediach, ma niewiele wspólnego z tym, co się dzieje tu i teraz. I że media, które przez lata obrażały prezydenta, obrażały także ich. Miliony ludzi, które głosowały na Lecha Kaczyńskiego - mówiła poniedziałkowemu "Super Expresowi" współautorka filmu Ewa Stankiewicz.
Chyba zbyt łatwo Ewa Stankiewicz wyciąga wnioski. Niby dlaczego ludzie, którzy głosowali na Lecha Kaczyńskiego i PiS, mieli wewnętrznie emigrować? Przecież prezydentem był polityk, na którego głosowali. Prawo i Sprawiedliwość jest w Sejmie największą partią opozycyjną. Oddało w 2007 r. władzę, nie w wyniku spisku, "układu", tylko w demokratycznych wyborach. Przerażające jest też to, że ludzie wypowiadający się w tym filmie nie dopuszczają myśli, że ktoś może mieć inne poglądy. Uznają to za efekt manipulacji, prania mózgów jakiś tajnych, niezidentyfikowanych sił.
Prezydent Lech Kaczyński był przez media oceniany jak każdy polityk. Nie do obronienia jest teza, że to media traktowały go surowo, wyszydzały i ośmieszały, a naród swoje wiedział. Bo prezydent miał bardzo duży elektorat negatywny, o czym świadczyły sondaże (według rozmówców wybranych przez twórców filmu - fałszowane).
To jasne, że po tragicznej śmierci prezydenta, w okresie żałoby wszyscy staramy się pamiętać i podkreślać dobre cechy tej prezydentury, patriotyzm Lecha Kaczyńskiego, czy jego osobistą uczciwość. Na oceny będzie czas, gdy opadną emocje. Nie mam jednak wątpliwości, że spora część Polaków - ta, która na Lecha Kaczyńskiego nie zamierzała głosować ponownie - nie oceniała tej prezydentury dobrze. Bo choć teraz wielu o tym zapomina, Lech Kaczyński często Polaków dzielił, a nie jednoczył. Nigdy nie stał się prezydentem wszystkich Polaków, raczej narzędziem PiS w walce politycznej.
To dzielenie jest nawet obecne w żałobie. Prawicowi publicyści od kilku dni dywagują kto ma prawo płakać po prezydenckiej parze, a kto nie, bo był złym Polakiem i złym patriotą. Ten sam ton pobrzmiewa niestety w wypowiedziach ludzi, z którymi autorzy rozmawiają. To przykre, że nawet w takiej chwili są ludzie, którzy tak chętnie piętnują innych.
3. Prawdziwi Polacy pod Pałacem
Kto przyszedł pod Pałac Prezydencki? Otóż prawdziwi Polacy, z polskich domów, patrioci. To znaczy, że ci którzy nie przyszli pod Pałac są gorszymi Polakami? Nie-Polakami? Trzeba im dać paszport bezpaństwowca i pogonić z kraju?
"Policzyliśmy się", "Byłem tu na placu w 1979 r. na mszy papieskiej, teraz czuję się też tak samo", "Przyszedłem tu odnaleźć ducha 1980 r.", "Przedstawiali nas jako jednostki, mohery, a nas jest bardzo dużo" - co chwila pada z ekranu.
Rozmówcy troskali się o Polskę, o to co się z nią stanie po śmierci Lecha Kaczyńskiego. Czyżby prezydent był jedynym patriotą w tym kraju? Ci sami ludzie, którzy złorzeczą na złe, jednostronne oceny prezydenta przed katastrofą, teraz chętnie przypinają łatkę innym. I to nie byle jaką, bo zdrajców, nie kochających Polski, działających w interesie... no właśnie: kogo? Brukseli? Niemców? Rosjan?
Według Ewy Stankiewicz, ludzie przyszli pod Pałac Prezydencki w poszukiwaniu źródeł pierwszej "Solidarności", która walczyła o pluralizm i wolność słowa.
Co wspólnego z wolnością słowa ma zawłaszczenie przez PiS i SLD publicznych mediów i ordynarna agitka, jaką teraz codziennie prowadzi TVP1 (w podziale łupów przypadła PiS-owi). Myślę, że to kolejny film do zrobienia, choć pewnie już nie dla dzielnego duetu: Stankiewicz-Pospieszalski.
4. Co trzeba - zrobić? Zagłosować na patriotów.
Konstrukcja filmu logicznie do takiego wniosku prowadzi. Jeden z rozmówców tłumaczy i jest oklaskiwany przez stojących wokół ludzi: "Możemy swoją wolę wyrazić w wyborach."
Inny wcześniej mówi, że przez katastrofę została zachwiana równowaga na scenie politycznej. Trzeba więc ją przywrócić.
Film został nadany przez TVP1 w kilka godzin po tym, jak Jarosław Kaczyński ogłosił, że wystartuje w wyborach prezydenckich by "dokończyć misję" - brata i tych patriotów, którzy zginęli pod Smoleńskiem.
Jan Pospieszalski i Ewa Stankiewicz zrobili Jarosławowi Kaczyńskiemu prezent - darmowy dwugodzinny klip wyborczy. No, może nie całkiem darmowy - bo za publiczne pieniądze publicznej telewizji.
Agata Nowakowska
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - www.wyborcza.pl © Agora SA
W Wyborczej pojawił się też inny artykuł na temat tego filmu, nazwanego "Solidarni 2010"...
W Salonie24, ku memu zdumieniu, krytycznie wypowiedziała się o filmie pani Janina Jankowska - przewodnicząca Rady Programowej TVP. Za co spotkała ją ostra reprymenda...
Autor: jotesz o 8:27 AM 2 komentarze
Etykiety: żałobnictwo polityczno-propagandowe
Rano dowiedziałem się z radia, że dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Przy okazji dowiedziałem się też, że Polacy coraz mniej czytają. Całe masy rodaków nie biorą książki do ręki ani jednego dnia w roku. No to ja to robię za nich!
W ostatnim miesiącu pobiłem pewnie własny rekord. Koleżanka wpuściła mnie w Stiega Larssona. Jak burza przeleciałem przez trylogię Millenium. Będzie dobrze ponad 2000 stron! Teraz kończy Młodsza - akurat przeziębiona, więc w łóżku jej szybko czas leci. Po tym z rozpędu wszedłem w "Katedrę w Barcelonie". Znowu tomiszcze z ponad pół tysiącem stron. Akurat zewsząd żałoba, telewizja funeralna, więc lektura jak w sam raz.
Teraz pracuję na wyższą średnią statystyczną czytając dwie książki na raz. W autobusie "Młot bogów", czyli sagę o Led Zeppelin, a w domu, przed zaśnięciem sagę o Genesis. Ta druga to kolejne tomiszcze o ponad pół tysiącu stron.
Swoją drogą - jaka jest ta roczna średnia cząstka książki na jednego Polaka?
Teraz chyba powinienem wziąć się za coś poważnego, uznanego i wielce artystycznego, bo to, co przeczytałem, to taki popkulturowy śmietnik...
Autor: jotesz o 2:11 PM 0 komentarze
Etykiety: książki
To kolejny tekst nie mój. Tym razem jak najbardziej niecenzurowany i przez nikogo nie zadołowany. Pochodzi z dziennika "Polska Gazeta Wrocławska" a napisał go mój dobry kolega, z którym onegdaj pracowałem i beczkę "Pępkówki książęcej" wypiłem. Krzysztof Kucharski ma głos:
Pewnie się wszystkim przeżywającym patriotyczne uniesienie po Wielkiej Narodowej Tragedii nie spodoba to, co napiszę. Ale felietonista jest jak Stańczyk. Nie tylko mówi czasem gorzką prawdę, rozśmiesza, ale też bywa, że szydzi boleśnie...
Mamy kwiecień. Zobaczmy, co nam zostało pięć lat po śmierci naszego papieża. Kilkanaście kiczowatych pomników, place i ulice w każdym mieście, mieścinie i wiosce, często wyglądające jak pobojowisko albo kwintesencja szpetoty. On by wolał, byśmy koncentrowali się na Jego słowach i przenikliwości, bo przekonywał nas do rzeczy dobrych i ważnych. Ale z tej Jego mądrości wybieramy tylko cytaty albo motta, którymi efektownie - by się popisać - zdobimy teraz swoje własne słowa w dłuższych wypowiedziach przed większymi gremiami, że niby te nasze słowa mają taką samą siłę i wagę, jak Jego. Nikt naukami Wielkiego Polaka się nie przejął, choć jesteśmy demonstracyjnie religijnym narodem w chwilach tragicznych.
Kasę na Jego wizerunku robią najgorsi ludzie, bo chciwi, bezmyślni i cyniczni. Ktoś to kupuje. Nie na tak dawnym wielkanocnym kiermaszu oglądałem z córką popiersia papieża z drewna, szkła, szamotu i czort wie czego oraz... z wosku! Jeden papież spali nam się od głowy do popiersia z krzyżem, to zapalimy sobie drugiego. Szczęśliwie tylko nie doszło do tego jeszcze, by ktoś papier toaletowy pachnący kadzidłem wyprodukował z wytłoczonymi podobiznami Ojca Świętego dla nas najważniejszego, bo naszego. Albo o tym nie wiem.
Już się zbierają różne Rady Nie Od Parady, żeby uhonorować prezydentaPo naszym narodowym nieszczęściu minionej soboty już legiony "patriotów" supłają z tej pustej części wieńczącej kark coraz bardziej paranoiczne pomysły. Już się zbierają różne Rady Nie Od Parady, żeby uhonorować prezydenta. Spokojnie, naprawdę, jest na to inny czas niż emocje i ból. Już jednak szybko sklep ze zwierzętami futerkowymi w Przecince Poprzecznej niemający patrona musi być natychmiast imienia prezydenta. I koniecznie poświęcony trzema chluśnięciami wody święconej. Stadion w Staroświeżynce Popapranej też czekał na godnego patrona, a odbędą się na nim mistrzostwa w piłce kopanej, to niech ma imię godne. Rondo w Zazębiu Podziemnym nie może być tylko rondem zwykłym. Imię tragicznie zmarłej Głowy Państwa da mu rangę niebywałą. W samej Warszawce Dolnej projektów jest już ze sto.
U mojego dobrego znajomego w kuchni na lodówce stoi popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego z okresu międzywojnia. Służy jako przycisk do rachunków za światło i gaz, żeby się nie poniewierały po całej kuchni, jak zawieje przez otwarte okno. Popiersie marszałka kupił na giełdzie staroci w charakterze oryginalnego gadżetu. Naprawdę na to marszałek, wódz narodu, zasłużył?
Żeby chichot historii jeszcze spotęgować, to dodam, ale proszę nie doszukiwać się tu wrednych analogii, bo to fakt historyczny, studiowałem na Uniwersytecie Wrocławskim im. Bolesława Bieruta.
Patrona wybrało sobie jednomyślnie i spontanicznie całe grono profesorów i studentów popierane przez robotników wrocławskich fabryk, tuż po śmierci w Moskwie pierwszego prezydenta RP w roku 1956.
Warto najpierw otrząsnąć się z traumy i wzruszeń, by godnie (!) i prawdziwie uczcić człowieka. Nawet szarego i nikomu nieznanego. A co dopiero prezydenta...
Autor: jotesz o 3:14 PM 0 komentarze
Etykiety: żałobnictwo polityczno-propagandowe
Pozwalam sobie zamieścić cudzy tekst, co bardzo rzadko robię. Został wycięty, choć jest dość spokojny, a na pewno spokojniejszy niż głosy jakże licznych żałobników-propagandzistów...
“Nie dla mitu Kaczyńskiego!” – odzyskany tekst Walpurga
Nie dziwi mnie, gdy ze strony zwolenników PiS bądź szeroko rozumianych środowisk prawicowych i konserwatywnych dobiega obrona pochówku Marii i Lecha Kaczyńskich na Wawelu. Nie mogę jednak zrozumieć dość radykalnej w wyrazie obrony tego pomysłu przez osoby, dla których Lech Kaczyński był zawsze ideowym przeciwnikiem (niekoniecznie wrogiem). Mam na myśli nawet konkretne osoby. Jedna z nich to szanowana przeze mnie lewicowa blogerka z Warszawy a drugą jest znajoma lesbijka z Trójmiasta, która na Facebooku założyła jakąś grupę protestującą przeciwko protestom.
Pierwsza skrytykowała mieszkańców Krakowa protestujących przeciwko decyzji kard. Dziwisza i uznała, że „nie zasłużyli” na to, by Prezydent RP spoczął w ich mieście. Podlała to nieco kąśliwym sosem oskarżeń o coś w rodzaju krakowskiej megalomanii. Oto bowiem krakowianie tak są zakochani w swoim mieście i takie mają poczucie wyższości – twierdzi – że niemal gardzą wielkim Polakiem, który odszedł.
Krakowianie niewątpliwie mogą czuć się dumni ze swojego pięknego miasta. Argument jednak jest o tyle nietrafiony, że sprzeciw wobec pochówku Kaczyńskiego na Wawelu nie ogranicza się do Krakowa lecz objął cały kraj! I także mieszkańcy stolicy są temu przeciwni! Nieroztropne jest przedstawianie sprawy w taki sposób, jakoby Wawel należał tylko do krakowian. Tak przecież nie jest. Obawiam się, że to raczej objaw istniejących i bardzo szkodliwych kompleksów na punkcie Krakowa – od razu dodam, że takie same istnieją niestety też w Krakowie na punkcie Warszawy.
Dla mnie, człowieka, który nie jest bezpośrednio związany z żadnym z tych miast, a tylko żywi do nich ogromną sympatię traktując je jako dwie przeciwstawne a jednocześnie uzupełniające się siły (jak yin i yang) smutne jest czytanie tekstów w rodzaju: „a wy w tym Krakowie coś tam, za to my, warszawiacy, coś innego” (oczywiście równie irytujące jest czytanie tekstów napisanych „w drugą stronę”).
Otóż, zamek na Wawelu, podobnie jak Zamek Królewski w Warszawie, i Jasna Góra, i Kasprowy Wierch, i plaża w Sopocie, albo jeziora na Mazurach – to dobra nas wszystkich! Wawel jest tak samo własnością mieszkańców Krakowa jak jest własnością mieszkańców Warszawy, Poznania, Andrychowa i Jarocina.
Protesty, które obserwujemy, nie są w żaden sposób pochodną krakowskiej megalomanii! Chodzi zaś w nich o to, by nie awansować Lecha Kaczyńskiego do rangi symbolu, by nie zrównywać go z tymi, którym – brzydko ale poręcznie mówiąc – nie dorasta do pięt.
Droga Mario! Droga Kasiu!
Czy naprawdę nie rozumiecie, że tuż po pogrzebie zacznie się tworzyć maniera mówienia o Kaczyńskim jako „sąsiedzie królów”? I nie wyzwolimy się od tego już nigdy!
Zwolennicy tego beznadziejnego i kiepskiego prezydenta będą to powtarzać to jak mantrę, aż ktoś uwierzy. Będą w publicystyce, przemówieniach, kazaniach i homiliach nieustannie zestawiać nazwisko zmarłego prezydenta z innymi pochowanymi na Wawelu sugerując ich „historyczną komplementarność”. Ja już słyszę w swojej wyobraźni, co i jak zaczną oni wkrótce mówić:
· Prezydent godny królów.
· Mąż opatrznościowy zesłany nam przez Boga choć nie koronowany.
· Czyż nie jest wielkim ten, kto leży przy naszych królach?
· Wawel – nekropolia największych Polaków: Kazimierza Wielkiego, Św. Jadwigi, Piłsudskiego, prezydenta Kaczyńskiego…
· Ten pochówek uświadomił nam, że władza pochodzi od Boga!
· Ten, komu sam Bóg powierzył władzę, zasługuje na królewskie miejsce spoczynku.
·
Królowie, marszałek, pan prezydent – tam jest Polska!
Nie rozumiecie, że tak to będzie wyglądać? Pogrzeb Kaczyńskiego na Wawelu to nie jest to samo, co pogrzeb Kaczyńskiego na Powązkach, Łyczakowie, Pęksowym Brzyzku czy jakimś maleńkim cmentarzyku w małej miejscowości.
To nie to samo, bo Wawel uruchamia tę przeklętą zatruwającą umysły Polaków symbolikę! Pogrzeb w tym miejscu umożliwi teraz zrównanie zmarłego prezydenta z największymi nazwiskami naszej historii. To gwałt na naszej świadomości!
Sięgnijcie do Stanisława Wyspiańskiego! On już sto lat temu opisał jak śmiercionośne dla naszej narodowej świadomości jest to tworzenie wawelskich mitów. To identycznie jak ze srebrną trumną biskupa Stanisława! Perfidnie umieszczona w samym centrum katedry wawelskiej (przesłania nawet widok na tabernakulum) dominuje nad królewskimi mogiłami jasno sugerując, czyja jest zwierzchność. Dokonane w głębokim średniowieczu pozycjonowanie władzy zaciążyło na naszej historii i trwa do dzisiaj! Jakież ma przecież znaczenie, że biskup Stanisław wtrącał się królowi do rządzenia, skoro w naszej historii (w sensie: w podręcznikach) obowiązuje dogmat o świętym biskupie i podłym królu? Ta interpretacja zaciążyła na naszych dziejach. Owa srebrna trumna biskupa ze Szczepanowa stałą się nieznoszącym sprzeciwu symbolem zwierzchności władzy duchownej nad świecką. I konsekwencje tego odczuwamy do dzisiaj – wystarczyło przecież, że dwa lata temu jakiś biskup głośniej chrząknął, a minister edukacji Katarzyna Hall natychmiast wycofała się z pomysłu wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej!
Nie rozumiecie? Tu chodzi o przemoc symboliczną i pokazanie, kto tu naprawdę rządzi!
Czy wiszący na ścianie krzyż to coś złego? Nie!
Ale jeśli krzyże wiesza się we wszystkich szkołach i urzędach, wówczas mamy do czynienia z przemocą symboliczną. Dokładnie tak jest z Kaczyńskim na Wawelu: Kaczyński pochowany w innym miejscu, byłby tylko pogrzebanym prezydentem. Kaczyński pochowany na Wawelu stanie się w retoryce zwolenników (a w konsekwencji i w odbiorze społecznym) kimś równym królom.
A na dowód, że mam rację, trzy cytaty z konserwatywnych publicystów:
„powszechna zgoda (…) na to, by Lech Kaczyński spoczął na Wawelu” (Paweł Lisicki)
„Ktoś musi kontynuować wielkie dzieło Prezydenta. Los zrządził, że z katastrofy cudem ocalał Jarosław Kaczyński. Trudno nie dopatrywać się tu sugestii opatrzności co do dalszych losów tego męża stanu. (…) Nie musi on prowadzić kampanii wyborczej. Poprowadzą ją miliony ludzi, które kochają Polskę Lecha Kaczyńskiego” (Tomasz Sakiewicz)
„Ten tragiczny mit z bohaterem męczennikiem spoczywającym na Wawelu będzie dla PiS źródłem siły i powodem do dumy. (…) Che Guevara może będzie miał w Polsce konkurenta na koszulkach” (Igor Zalewski)
Nie widzicie, że pochówek na Wawelu ma określony cel? Że chodzi o stworzenie mitu Lecha Kaczyńskiego? Nawołując do uszanowania decyzji o pochówku na Wawelu, przyczyniacie się do tworzenia tego mitu!
Na deser (dzięki temu, że Czartogromski gdzieś to wyszukał) dowód na to, że kreowana przez media żałoba pada ludziom na mózg i ogłupia ich doszczętnie:
Sędzia Krzysztof Noworol z Sądu Rejonowego w Opolu nie ogłosił dziś wyroku, choć zaplanował to kilka tygodni wcześniej. - Mamy ciężki tydzień i z uwagi na tragiczne wydarzenia odraczam ogłoszenie werdyktu - powiedział.
Autor: jotesz o 6:23 PM 1 komentarze
Etykiety: żałobnictwo polityczno-propagandowe
O tragedii smoleńskiej dowiedziałem się w Nadrenii. Córka wysłała sms i już po godzinie od pierwszego komunikatu oglądałem telewizyjne relacje. Po kolejnej godzinie usłyszałem od jakiegoś nadętego wagą chwili polityczka, że ci co nie lubili za życia prezydenta Kaczyńskiego, teraz powinni się bić w piersi i żałować za grzech nielubienia. Takich głosów przybywało z dnia na dzień w TVP1, którą na własny użytek nazywam TVPiS.
Wszyscy byliśmy wstrząśnięci śmiercią LUDZI! Zupełnie nieważne było, kim byli ci ludzie, i to czy ich lubiłem, czy nie. Taka straszna śmierć rodzi współczucie najbardziej elementarne. Tak ginąć nie powinien NIKT!
Ale te nadpoprawne komentarze, te powtarzające się przypominanki o nienawiści, niechęci, nielubieniu zaczęły rodzić normalną ludzką reakcję zastanowienia się. Jestem w tej chwili tragicznej śmierci z Lechem Kaczyńskim, jego przesympatyczną i mądrą żoną i z całą wielką świtą towarzyszących im w tej ostatniej drodze. To moi Rodacy, ludzie tacy jak ja i moi bliscy.
Wcale jednak nie czuję najmniejszego wyrzutu z powodu tego, jak oceniałem Lecha Kaczyńskiego jako polityka. Nie będę płakał z powodu, że nie oddałem na niego głosu w wyborach prezydenckich. Nie posypię głowy popiołem za to, że wkurzały mnie jego decyzje, z którymi ja, obywatel demokratycznego państwa się nie zgadzałem!
Z drwiną wewnętrzną przyjąłem nadęte wierszydło wierszoklety Wolskiego, który każe mi runąć na kolana przed majestatem człowieka, którego sam, jako nadworny panegirysta Lwa Narodów Lecha – tym razem – Wałęsy, obśmiewał jako piszczącego i złośliwego chomika w niesławnym Polskim Zoo.
Majestat Prezydenta RP już za prezydentury generalskiej został tak skutecznie zmaltretowany, głównie przez późniejszych obrońców tego Najważniejszego Urzędu, że teraz powinno się nad nim nieco ucichnąć. Dzisiejsi czciciele i najgłośniejsi żałobnicy zapominają widocznie, jak długo ludzie pamiętają każde słowo i czyn polityka. Prezydent był już sowieckim pachołkiem, agentem tajnym współpracownikiem, dwukrotnie niedokończonym magistrzyną i partyjnym aparatczykiem. Teraz nagle okazuje się, że Prezydent to wielkość sama w sobie, symboliczna.
O Wawelu zupełnie nie chce mi się wspominać, bo wszelkie decyzje opatrzono argumentami, które brzmią często karykaturalnie. Czekają nas lata dyskusji nad każdym słowem, wypowiedzianym bez namysłu w ostatnich dniach…
Znalazłem też właśnie znakomity komentarz Janiny Paradowskiej na ten sam temat. warto do niego zaglądnąć i przemyśleć...
Autor: jotesz o 11:05 AM 2 komentarze
Etykiety: żałobnictwo polityczno-propagandowe
Nie bardzo dotąd wiedziałem, jakie zająć stanowisko wewnętrzne w sprawie budowy meczetu na warszawskiej Ochocie. Tylko wewnętrzne, bo na szczęście we Wrocławiu, a zwłaszcza na moim Oporowie, nikt jeszcze meczetu ze sterczącym minaretem nie buduje, i referendum w tej sprawie nie zwołuje.
Nie chciałbym być rasistą, nietolerancyjnym ćwokiem czy konserwatywnym bucem. Widzę przecież, że budowy kościołów w Polsce nie reguluje się społecznymi referendami, tylko decyzjami administracyjnymi o pozwoleniu na budowę.
Szalę przeważyła dopiero uwaga jakiegoś blogera o fundatorze. Tajemniczym dobroczyńcą muzułmańskim jest przedsiębiorca z Arabii Saudyjskiej. Panuje tam najbardziej skrajna dla nas odmiana islamu – wahabizm.
“Strzeżcie się Danaów, zwłaszcza kiedy niosą dary”...
Wahabita daje dar na budowę meczetu. Jakiego meczetu? Co w nim będzie głoszone? Czy to, że “Wahhabizm uznaje wyższość islamu nad wszystkimi religiami, oraz potrzebę uzyskania dominacji nad nim”? Rodzi się też drugie pytanie. Czy polski przedsiębiorca może dofinansować budowę kościoła w Rijadzie? Czy przy takiej okazji może zabrać ze sobą do Arabii Saudyjskiej Biblię, książeczkę do nabożeństwa z poutykanymi w niej obrazkami świętych katolickich?
Jeśli jest to możliwe, to niech sobie budują, na zasadzie wzajemności, te saudyjskie meczety.
Jak widać, to nie jest taka sama sprawa, jak meczety polskich Tatarów w białostockiem, i nie ma nic wspólnego z Sienkiewiczem, Tatarkiewiczem czy Abakanowicz. Już prędzej z Bin Ladenem…
Autor: jotesz o 11:44 AM 0 komentarze
Etykiety: islam w Polsce
Rozzłoszczony brakiem ostatniego tomu przygód Gordianusa, zwanego Poszukiwaczem, we wrocławskich bibliotekach, nabyłem ów tom zamawiając w empik.com. Teraz dawkuję sobie strona po stronie, bo potem będzie już tylko pustka. Rozmarzyłem się, że mógłby ktoś sfilmować cały cykl, ale skoro dotąd nikt na to nie wpadł, to marne szanse. Starożytny Rzym po “Gladiatorze” w kinie ma okres zmniejszonego zainteresowania.
Oglądnąłem też, z wielkim zainteresowaniem po lekturze dziewięciu tomów opowieści o Rzymianinie Gordianusie, oba sezony serialu “Rzym”, od czasu do czasu lekko się złoszcząc na fanaberie kostiumologów, doceniając jednak pracę scenografów. W końcu rzemieślnicy pochodzili z Włoch, gdzie zresztą przez dwa lata kręcono zdjęcia. Pewnie do kostiumów zatrudnili też kogoś od Versace, bo niekiedy stroje były stylizacjami na temat “jak XXI wiek naszej ery ubrałby I wiek przed naszą erą”. Ale w końcu przestałem się czepiać, by nie odbierać przyjemności oglądania przez moją Naj.
Stylizację zastosował też Tarantino w “Bękartach wojny”, ale dla mnie produkt był niestrawny, za długi i nieco bez sensu. Pewnie nie mam racji i się nie znam, bo mojej Młodszej i Starszej podobało się wielce, choć Naj też była znudzona. Niemiłosiernie długa scena z knajpy, gdzie gestapowiec demaskował dywersantów dała aktorowi grającemu owego gestapowca Oskara. Ja bym nie dał, ale mnie nikt nie pytał.
Autor: jotesz o 1:09 PM 3 komentarze
Etykiety: różności
Wojciech Mann ma dosyć? Zupełnie się nie dziwię Wojciechowi Mannowi. Przeżyliśmy potop szwedzki, przeżyjemy i radziecki. Tak mawialiśmy za komuny, dodając sobie otuchy. Co teraz mają sobie powtarzać radiowcy Trójki? Zawłaszczonej przez PiS, który poszukuje tub propagandowych dla zbliżających się kampanii wyborczych. Komuna pozwalała Trójce istnieć, traktując ją za margines dla małej grupki jajogłowej młodzieży. PiS widocznie traktuje Trójkę dużo poważniej, skoro decyduje się na ręczne sterowanie. Znowu sobie odpuszczę Trójkę, traktując ją jak Trujkę. Dobrze, że we Wrocławiu mam radio RAM!
Konflikt się rozwija, choć go zupełnie nie ma, zdaniem nadzorcy partyjnego...
Autor: jotesz o 9:54 AM 1 komentarze
Pan redaktor naczelny “Dziennika”, gazety, którą SDP uznał z hienę roku 2009, który być może i za to “osiągnięcie” przestał być szefem, napisał gorzki i szczery (do pewnego stopnia?) artykuł na pożegnanie.
Szkoda, że nie wdrażał tych mądrości w życie wtedy, gdy był naczelnym. Teraz to już “po ptokach”...
“Po ptokach” to mi przyszło z czytania książki Kazimierza Kutza. Czytam i podziwiam – mieć 81 lat i popełnić debiut! Młody pisarz – coś jak młody polski reżyser. Czyta mi się dobrze, choć spodziewałem się więcej humoru a mniej gorzkich smaków. Ale widocznie życie na Górnym Śląsku w ostatnich dwustu latach nie dawało wielu powodów do śmiechu. Choć czytałem kiedyś książkę “Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” i rechotałem szczerze. Pan Kazimierz jeszcze chciałby ją sfilmować. Życzę mu tego szczerze!
Oglądałem wczoraj film Kusturicy “Obiecaj mi”, który kojarzy mi się zarówno z atmosferą książek, o których wspomniałem, jak i z iberoamerykańskim realizmem magicznym. Dla mnie Kusturica to taki twórca bałkańskiego realizmu magicznego. “Underground” był też takim tworem…
Ciekawe, do jakich przemyśleń skłoni mnie dzisiejszy spektakl we wrocławskim Teatrze Polskim? Wybieram się na szekspirowskiego “Juliusza Cezara”. Po obejrzeniu serialu “Rzym” i przeczytaniu całego cyklu “Roma Sub Rosa” Stevena Saylora. Zdobyłem też wreszcie “Rzym” Felliniego. Dopiero teraz wydano na dvd ten film z 1972 roku!
Ale, ale. O czym to ja zacząłem pisać?
Autor: jotesz o 12:12 PM 1 komentarze
Etykiety: varia
Dawno (?) już nie pofolgowałem sobie szczerze o polityce. Jakieś wspominki, muzyczka, jednym słowem - tematyka zastępcza! Bo polityka to to, co nas rusza, co nas wkurza, co nas rozpala. Choć przemieszane wszystko bywa z olewaniem, tumiwisizmem, zobojętnieniem i odepchnięciem od siebie.
Wcale mi się nie chce określać tu, nawet anonimowo, kogo popieram wewnętrznie, kogo wydaje mi się że poprę w najbliższych wyborach, a kogo w tych następnych. Szczerze, to mogę chyba tylko wycisnąć z siebie, że nie ma ugrupowania politycznego, z którym mógłbym się utożsamiać w pełni. Dlatego łatwiej mi definiować nielubianych, bo precyzyjniej uświadamiam sobie, co mnie złości, wkurza, niecierpliwi, odrzuca... Nasza kochana polska selekcja negatywna! Wiem, za co nie lubię, ale nie znajduję powodów, by lubić. Więc popieram tych najmniej znienawidzonych.
Gdy nazbieram trochę więcej plusików (oczywiście dodatnich), to zaczynam nawet odczuwać bliskość. Mija ona po pierwszym potknięciu kolejnego idioty, autora aktualnie wszechomawianego idiotyzmu, będącego sensacją dzisiaja i jutraja. Pojutrze nikt nie będzie pamiętał. My, Polacy, jesteśmy mało pamiętliwi. Paradoks? No bo pamiętamy o Katyniu, o Wrześniu, o Marcu, o Październiku. O stanie wojennym, o komunie, pamiętamy już trochę mniej. O kunsztownych meandrach ostatniego rządu i przedostatniej koalicji nie pamiętamy już zupełnie.
A ja pamiętam, i jest to denerwujące. Na ekranie Ryszard Czarnecki przekonuje mnie do swoich ocen, a ja pamiętam mu wszystkie ugrupowania, które zaliczył, wszystkie wiatry, na które nastawiał swe szeroko rozpostarte skrzydła kogucika dachowego. Oczywiście jest on zupełnie nieważnych przykładem, ale za to bardzo typowym przykładem. To niemal wzorzec polskiego polityka. Ścierka, którą można umazać w dowolnym błocie - czerwonym, zielonym, czarnym lub w paski. Potem zanurza się w wodzie kilkakroć, mocno wyrzyma, krótko suszy i znowu gotowa do użytku!
Cezary Chlebowski - wielki człowiek, wywindowany na podniebne szczyty platformiane z roli burmistrza miasta SPOD Świdnicy! Cholera! Ja, wrocławianin, nie miałem pojęcia, że pod Świdnicą są jakieś miasta. Gigant polityczny partii, którą dotąd popierałem z braku laku. Pocący się jak mysz pod miotłą, bo wyszło szydło z worka, że w zaciszu cmentarnym komunikował się z Rysiem.
Ćwok ze wsi, awansowany do roli wicepremiera rządu Najjaśniejszej przez kolejnego giganta polityki. Tego, któremu prezydent mojej Ojczyzny meldował wykonanie zadania! Jakby to był spust surówki z wielkiego pieca. Fornal, egzekwujący prawo pierwszej nocy od aktywistek partyjnych, rechoczący przed kamerami z własnego kurewskiego żartu. Żartem był też drugi wicepremier - wielki wymiarowo, ale mały formatem.
Pamięta się teraz nocne rozmowy cmentarne, które bada dociekliwa komisja, a nie pamięta się nocnych rozmów hotelowych z masarką, którą wiceszef partii prawa i sprawiedliwości przekupywał stanowiskami, okraszając bon motami o "jakiej, kurwa, demokracji". Powinienem sam siebie przekonać, że przecież partię fornali i partię wszechpolaków ci prawi i sprawiedliwi właśnie zatopili, więc powinienem ich poprzeć, bo na to czekałem. Ale pamięć nie pozwala. Zomo, drugie strony barykad, wykształciuchy, łże-elity. Polityk potrafi powiedzieć, że deszcz pada, gdy na niego plują. Ja nie potrafię!
Nic w sumie nie napisałem. I nikogo nie pochwaliłem. Politycznie...
Autor: jotesz o 11:42 AM 0 komentarze
Studenci architektury to byli w wojsku anarchiści! Niepoddający się dyscyplinie, krnąbrni, przemądrzali i złośliwi. Na taką opinię oficerów i pod pracowaliśmy zespołowo. Nasz pułkownik, po prawdzie zupełnie przyzwoity facet, obrywał za nas bezustannie i był na szarym końcu kadry. Rzecz się działa na pierwszym obozie wojskowym, który odsłużaliśmy poligonowo w Gorzowie Wielkopolskim. Pewnie gdzieś w pobliżu poligonu latał w krótkich porciętach Kaziutek Marcinkiewicz – może niekiedy nam piwo przynosił. Było lato roku 1970...
Za te wszystkie nieprzyjemności odarchitektoniczne postanowiliśmy kiedyś, zupełnie niespodziewanie dla nas samych, coś zrobić, by nasz pułkownik stał się bohaterem kadry. Mieszkaliśmy w namiotach wyglądających jak pół walca. Wchodziło się drzwiami na środku półkola. Do tych drzwi prowadziła ścieżka, mająca po obu stronach dwa kwadraty ziemi, która powinna być zawsze zgrabiona, schludna i niezdeptana. Pilnowały tego patrole oficersko-pod i mędziły, gdy kwadraty były zaniedbane!
Zaproponowałem swoim współobozowiczom z wydziału architektury, by każdy namiot te kwadraty przyozdobił. Koledzy z innych wydziałów, czyli z inżynierii sanitarnej oraz z podstawowych problemów techniki, przyglądali się naszej krzątaninie zdumieni. Normalnie w czasie wolnym wylegiwaliśmy się na pryczach w namiotach, co było karnie zabronione. Tym razem zbieraliśmy elementy zdobnicze w postaci potłuczonych talerzy, kawałków cegieł czy zielonych szyszeczek.
Zrobienie z tych detali atrakcyjnych wojskowo kompozycji było już betką. Przecież na pierwszym roku trenowało się nie takie kompozycje na arkuszach brystolu patykiem maczanym w tuszu! Jak zupactwo zobaczyło efekt pracy – nie wiem, ale zobaczyli błyskawicznie. Najbliższy poranny apel obozu studenckiego odbiegał od rutyny. Pułkownik-dowódca wydał rozkaz, by podpułkownicy-dowódcy kompanii studenckich pomaszerowali za nim z placu apelowego pomiędzy namioty, gdzie przystawali przed każdym architektonicznym płóciennym półwalcem i kontemplowali nasze dzieła! Dowódca coś perrorował. Po dłuższej chwili bractwo powróciło. Nasz podpułkownik uśmiechnięty z zadowolenia, reszta kompanijnych dowódców mocno markotna. Przed frontem kompanii pułkownik pochwalił naszego, a reszcie kompanii rozkazał wzięcie przykładu z kompanii architektów!
Przez kilka dni ustawiały się do nas kolejki bliższych i dalszych znajomych z innych wydziałów, mniej uzdolnionych plastycznie, by im kijem na ziemi narysować coś sensownego, co oni przyozdobią precyzyjnie. Opłaty realizowane były przelewem w pobliskim sklepiku spożywczym, który musiał na ten czas zwiększyć zaopatrzenie w piwo! Nasz pułkownik wybaczył nam wszystkie dotychczasowe opeery z naszego powodu przezeń zbierane. Był tak swojski, że odtąd nazywaliśmy go Tata…
Wiedza wojskowa była durnowata! Nas, architektów, szkolono na saperów. Widocznie uważano, że wiedza o budowaniu pokrewna jest wiedzy o wysadzaniu. Najbardziej złościły mnie precyzyjne informacje, dotyczące sprzętu saperskiego, choćby ta o długości łopaty saperskiej. Nie chodziło oczywiście o żadną tak zwaną saperkę, tylko o pełnowymiarowy szpadel, przytraczany do pleców.
Kiedyś mieliśmy nocne ćwiczenia z zakładania pola minowego przeciw piechocie. Należało czołgać się wzdłuż taśmy i następnie po osiągnięciu wysuniętego do przodu końca, czołgać się z powrotem, wkopując i maskując małe drewniane pudełeczka – atrapy min. Jedna pół metra od taśmy, następna półtora, i znowu pół. Tyle, że z gębą przy ziemi zupełnie się nie czuje odległości, a zupacy wystrzeliwali w niebo race oświetlające i wrzeszczeli, gdy ktoś głowę uniósł. Pomyślałem sobie wtedy, że łopata saperska może być dobrym miernikiem. Ale ile to ona ma centymetrów długości? Liczbę wyparłem z pamięci od razu po usłyszeniu! Zrobiłem więc założenie na oko. W efekcie zaminowałem drogę powrotną mego kolegi, czołgającego się przy taśmie sąsiedniej!
Do dziś nie wiem, jaką długość ma łopata saperska…
Autor: jotesz o 10:23 AM 0 komentarze
Etykiety: GDY ŻYŁY DINOZAURY
Styczniowy Rolling Stone, miesięcznik wielce zasłużony dla muzyki niepoważnej, czyli tej, słuchanej przez miażdżącą większość posiadaczy uszu, zamieścił listę “100 Best Albums of the Decade”. Wpisał się więc w grono tych, dla których pierwsza dekada XXI wieku właśnie się zamknęła. Ja uważam, że mamy jeszcze cały rok na dokonywanie wielu bezpłodnych podsumowań. Ale muzyczne listy zawsze mnie interesowały i bawiły.
Z tej setki zebrałem niewiele, ale mam przynajmniej pierwszą Radiohead: Kid A i ostatnią (Leonard Cohen: 10 New Songs) oraz kilka pośrednich. Należy wziąć poprawkę na amerykocentryczność twórców tej listy, choć przecież to niewielka wada, bo to co najważniejsze w muzyce niepoważnej najczęściej dzieje się w Stanach lub szybko tam trafia do konsumpcji i przysporzenia milionów twórcom.
Niepodważalna jest pozycja Radiohead, którzy oprócz płyty Najlepszej Absolutnie dodali do listy jeszcze trzy inne! Chyba im się zasłużenie te splendory należą – ja przynajmniej się zgadzam z taką oceną tej smutnonastrojowej muzyki.
Z tych, których lubię i słucham, znalazłem jeszcze Kings of Leon, choć zaczynają dopiero na 39 miejscu. Ale i na 53 się znaleźli. Dobry, solidny rock, z wielce ciekawym wokalistą! To młode zespoły, choć nienajmłodsze. Są też dinozaury, wcale nieskazane na wyginięcie: Bob Dylan (8, 11), Bruce Springsteen (15, 24), U2 (13, 36, 68) oraz inni, jak Beck, Green Day, PJ Harvey, Norah Jones, Robert Plant and Alison Krauss…
Z dwiema płytami znalazł się na liście nieżyjący Johnny Cash, zmarły niemal u progu dekady, bo w 2003 roku.
O większości płyt z tej listy nie mogę się wypowiadać, bo albo nie znam wykonawców i ich dzieł, albo zwyczajnie nie lubię ich słuchać. Nie wzruszam się więc rapem i hip-hopem (a można się wzruszyć?), choć pewnie spróbuję dotrzeć do innych albumów z owego zestawienia The Best Of…
ps. Przy okazji polecam znakomity blog Bartka Chacińskiego, recenzenta muzycznego z "Przekroju" - warto poczytać!
Może ktoś woli inną listę o tym samym, choć dużo mniej popularną?
Autor: jotesz o 10:05 AM 0 komentarze
Etykiety: muzyka