Za i przeciw meczetowi
Nie bardzo dotąd wiedziałem, jakie zająć stanowisko wewnętrzne w sprawie budowy meczetu na warszawskiej Ochocie. Tylko wewnętrzne, bo na szczęście we Wrocławiu, a zwłaszcza na moim Oporowie, nikt jeszcze meczetu ze sterczącym minaretem nie buduje, i referendum w tej sprawie nie zwołuje.
Nie chciałbym być rasistą, nietolerancyjnym ćwokiem czy konserwatywnym bucem. Widzę przecież, że budowy kościołów w Polsce nie reguluje się społecznymi referendami, tylko decyzjami administracyjnymi o pozwoleniu na budowę.
Szalę przeważyła dopiero uwaga jakiegoś blogera o fundatorze. Tajemniczym dobroczyńcą muzułmańskim jest przedsiębiorca z Arabii Saudyjskiej. Panuje tam najbardziej skrajna dla nas odmiana islamu – wahabizm.
“Strzeżcie się Danaów, zwłaszcza kiedy niosą dary”...
Wahabita daje dar na budowę meczetu. Jakiego meczetu? Co w nim będzie głoszone? Czy to, że “Wahhabizm uznaje wyższość islamu nad wszystkimi religiami, oraz potrzebę uzyskania dominacji nad nim”? Rodzi się też drugie pytanie. Czy polski przedsiębiorca może dofinansować budowę kościoła w Rijadzie? Czy przy takiej okazji może zabrać ze sobą do Arabii Saudyjskiej Biblię, książeczkę do nabożeństwa z poutykanymi w niej obrazkami świętych katolickich?
Jeśli jest to możliwe, to niech sobie budują, na zasadzie wzajemności, te saudyjskie meczety.
Jak widać, to nie jest taka sama sprawa, jak meczety polskich Tatarów w białostockiem, i nie ma nic wspólnego z Sienkiewiczem, Tatarkiewiczem czy Abakanowicz. Już prędzej z Bin Ladenem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz