30 gru 2009

Chyba w nowym roku wrócę

do propozycji całowania mego tyłka przez rząd miłościwie nam panującej Platformy (Jakoby) Obywatelskiej. Ta moja kolejna chęć pieszczotliwego traktowania wyborcy wynika z kolejnego kwiatuszka do baraniego kożucha, w jaki usiłuje się przebrać Pan Premier Donald (Niegumowy) Tusk...

Już nie rządy fachowców? Teraz mierny, ale wierny??? To taka polityka przedwyborcza? Fajnie oglądać takie hocki-klocki, takie coś-tam-coś-tam. Potem w lokalu wyborczym człek nie zrobi durnej pomyłki wyborczej!

Wyborców traci się głupimi drobiazgami. Zwłaszcza, jeśli z lekka cuchną...

29 gru 2009

Do Siego Roku 2010 !



IRLANDZKIE ŻYCZENIA

Wszystkiego dobrego!!!

Nazywał się Fleming i był biednym szkockim farmerem.
Pewnego dnia, gdy ciężko pracował w polu usłyszał wołanie o pomoc
dobiegające z pobliskich bagien.
Pobiegł tam i znalazł przestraszonego chłopca,
którego uratował od śmierci.

Następnego dnia przed dom farmera zajechał powóz,
z którego wysiadł elegancki gentleman,
który przedstawił się jako ojciec uratowanego chłopca.
Powiedział do farmera, ze chce mu zapłacić za uratowanie syna.

Farmer odrzekł, ze zapłaty nie przyjmie
gdyż uratował chłopca nie dla pieniędzy.
W tym momencie do domu wszedł syn farmera Alexander.

Czy to twój syn?- zapytał gentelman.

Tak to mój syn.- odrzekł dumnie farmer.

Mam ofertę dla ciebie.
Opłacę naukę dla twojego syna tak,
aby zdobył to samo wykształcenie jak mój syn.
I jeśli chłopak jest taki jak jego ojciec nie zmarnuje okazji
i obaj będziemy z niego dumni?

I tak się stało.
Syn farmera ukończył najlepsze szkoły
i stał się znany na całym świecie, jako
Sir Alexander Fleming, odkrywca penicyliny.

Wiele lat później ten sam chłopiec,
który został uratowany z bagien
zachorował na zapalenie płuc.

Co uratowało jego życie?
Penicylina.
Nazwisko chłopca: sir Winston Churchill.

Ktoś kiedyś powiedział: wszystko powraca...

Pracuj tak jakbyś nie potrzebował pieniędzy.
Kochaj tak jakby nikt nigdy ciebie nie zranił.
Tańcz jakby nikt na ciebie nie patrzył.
Śpiewaj jakby nikt cię nie słuchał.
Żyj jakby był raj na ziemi.
Wyślij to do każdego, kogo uważasz za przyjaciela.

Irlandzkie życzenie dla przyjaciela mówi:

Niech zawsze będzie praca dla twoich rąk,
Niech w twoim portfelu zawsze będzie moneta albo dwie,
Niech zawsze świeci słonce w twoim oknie,
Niech przyjaciel zawsze będzie przy tobie,
Niech po każdym deszczu pojawia się tęcza,
Niech Bóg napełni twe serce radością...
A teraz wyślij to do przyjaciół....Musisz wysłać to w ciągu 1 godziny...
A teraz pomyśl życzenie...

I jeśli wyślesz do:

1 osoby- spełni się ono w ciągu 1 roku,
3 osób- 6 miesięcy,
5 osob-3 miesięcy,
6 osób- 1 miesiąca,
7 osób- 2 tygodni,
8 osób- 1 tygodnia,
10 osób- 3dni,
15 osób- 1 dnia,
20 osób- 3 godzin.

Jeśli nie wyślesz do nikogo czeka cię 1 rok bez szczęścia, ale jeśli wyślesz do 2 osób czekają cię 3 szczęśliwe lata.
Powodzenia.

UWAGA od Jotesza:
„Łańcuszek” to ściema, ale życzenia są fajne a
przypowieść intrygująca i być może
prawdziwa

26 gru 2009

WESOŁYCH I SMACZNYCH ŚWIĄT!

Najpierw parę godzin przygotowań

z różnymi detalami

by przygotować makatkę

oraz półmiski

różnego kształtu

jednak ciasteczka pamiętają Shreka (czarry - marry, ech ta ortografia...)

nie zapominamy o choince

Wesołych Świąt i smacznego!

Pokój ludziom dobrej woli!

17 gru 2009

Szanowny Panie Premierze!

Chciałem napisać, że mam w dupie Pańskie oświadczenie w sprawie senatora Piesiewicza, w którym uśmiercił go Pan jako polityka, ale nie wypada pisać takich rzeczy, więc napiszę tylko, że zupełnie mi się takie gadanie nie podoba.

Zwłaszcza że pamiętam Pańskie zupełnie niedawne postępowanie wobec kolegów z boiska, czyli Grzegorza Schetyny, Mirosława Drzewieckiego oraz Zbigniewa Chlebowskiego. Sprawa ustawy hazardowej śmierdzi na kilometry i dotyczy dziesiątków czy setek milionów złotych, wędrujących w łapki Rysiów i pysiów.

Sprawa Piesiewicza dotyczy wyłącznie kurestwa i szantażu. Piesiewicza kurwy wmanewrowały w matnię, ale Piesiewicz osobiście nic nikomu nie załatwiał. Piesiewicz folgował sobie ponadnormatywnie we własnym domu, nie wadząc nikomu. Taka drobna różnica polityczna!

Dla mnie to zróżnicowanie postępowania i oceniania jest wielce symptomatyczne i dobrze je zapamiętam jako Pański wyborca z roku 2007. Na pewno będę pamiętał przy wszystkich nadchodzących wyborach...

ps. Poniekąd Pan Premier nobilitował hieny z SuperEkspresu. Czekam teraz, kiedy te świeżo uszlachcone kurwy dziennikarskie na talerzu przyniosą Panu Premierowi kolejne głowy ładnie przerobione na salceson!

10 gru 2009

7 gru 2009

Mamy talent muzyczny!

Rozstrzygnięty został finał drugiego konkursu telewizji TVN – zwycięzcą został Marcin Wyrostek, grający na akordeonie! Prowadzący zachłystywali się entuzjazmem i zachwytem. Słusznie! Marcin gra na akordeonie guzikowym z polotem, talentem i pasją. Zagrał ledwie trzy kawałki. Antonio Vivaldi i Jan Sebastian Bach po drodze, i na finał Astor Piazzola. Repertuar to Zima, Preludium i Fuga oraz Adios Nonino. Dobry wybór muzyki wielkiej, która łatwo trafia do maluczkich.

Nigdy nie daję się prowokować akcjom sms-owym, ale tym razem daliśmy trójgłos rodzinny. Ale też nigdy nie miałem poczucia obcowania z wielkim talentem, który i tak się rozwinie i będzie daleko znany i lubiany.

Powodzenia Marcinie!

Zachwyt prowadzących był trochę wynikiem braku wiedzy. Prorokowali nagły wzrost zainteresowania akordeonem, podczas gdy to zainteresowanie jest duże już od lat, w czym ogromną rolę odegrał właśnie wspomniany Astor Piazzolla, wspaniały Argentyńczyk. On to argentyńskie tango, muzykę podejrzanych spelunek, tańczoną przez szemrane typki i panienki lekkie w prowadzeniu, wprowadził na światowe sale koncertowe. Piazzolla był tym dla tanga, kim dla samby w końcu lat pięćdziesiątych XX wieku był Antonio Carlos Jobim Astor grał na skromnym bandoneonie, niedużej odmianie akordeonu, który stał się odtąd instrumentem zwykłych ludzi i mistrzów.

W Polsce mamy światowej klasy mistrzów akordeonu! To zespół Motion Trio - trzech wirtuozów, którzy potrafią zagrać wszystko. Ich muzyka brzmi jakby grało trzech wariatów na syntetyzerach, a to tylko syntetyzery marszczone. Akordeon też rządzi w Krakow Klezmer Band, który ostatni przemianował się na Bester Quartet. Dotrzyjcie i posłuchajcie!

3 gru 2009

F A G O T

Fagot, to moja kolejna fascynacja instrumentalna. Instrument dęty drewniany, co widać, więc i laik uwierzy. Długa, ponad metrowa rura z drewna klonowego, trzymana przez muzyka dumnie w pionie, niby pika. Dmucha się co prawda w cieniutką rurkę, ale dźwięk wydobywa się dostojny. Jak podaje Wiki “instrument charakteryzuje się głębokim, melancholijnym i bardzo naturalnym brzmieniem”. Święta prawda! Bardziej zdziwiła mnie informacja o zastosowaniu – “wykorzystywany jest w orkiestrze kameralnej, symfonicznej, jako instrument solowy, w jazzie oraz w różnego typu zespołach instrumentalnych.”

Otóż w jazzie spotkałem fagot jedyny raz! I to na żywo, własnymi uszami. Było to przed wielu laty, gdy wrocławski festiwal studencki Jazz Nad Odrą był wielką imprezą, na która waliły tłumy. Z Krakowa przyjechał zespół Laboratorium. W zespole grał Marek Stryszowski na fagocie! Tylko jego naprawdę słuchałem, choć rządził pianista Janusz Grzywacz. Ale ten fagot grający jazz to było fascynujące zjawisko i niespotykane! Rewelacja! Przynajmniej dla mnie. Chyba wyłącznie dla mnie, bo szybko pan Marek rzucił w kąt fagot i zamienił go na saksofon. Ale saksofonistów było wielu, i do tego dużo lepszych. A mógł stać się wyjątkowym fagocistą jazowym...

Fagot w swoim żywiole można usłyszeć w kompozycjach Antonia Vivaldiego. Nie mogłem nie zacząć od mego idola. Napisał 39 koncertów na ten czarujący instrument. Mam wszystkie. W różnych wykonaniach. Ostatnio fascynowało mnie to, co z fagotem robi Valerij Popov, czyli po staremu Walerij Popow. Warto posłuchać!

Przed laty katowałem siebie i moją Naj kompozycją, która napisał Ermanno Wolf-Ferrari, włoski kompozytor z pierwszej połowy XX wieku. Fagot śpiewa w niej głęboko, nisko i bardzo spokojnie. Melodia snuje się sennie i hipnotycznie. Moja Naj była w ciąży, a ja naczytałem się, że dziecko słyszy już niskie dźwięki, i warto mu je puszczać. Więc słuchało dziecko muzyki i uspokajało się. W późniejszych latach po urodzeniu córa wcale nie pamiętała tego utworu...



Fascynacja fagotem pochodzi jeszcze z czasów dzieciństwa, gdy zobaczyłem disnejowski film animowany "Uczeń czarnoksiężnika". To bajka zilustrowana muzycznie kompozycją Paula Dukasa, kompozytora francuskiego, po którym niewiele pozostało, bo przed śmiercią zniszczył większość nieopublikowanych dzieł. Przesadny samokrytycyzm! W tym utworze fagot może pokazać, co potrafi. Radzę posłuchać...

W I O L O N C Z E L A

Wiolonczela, czyli coś pomiędzy skrzypcami a kontrabasem. Bardzo erotyczny instrument, jeśli obsługiwany przez instrumentalistkę. Słusznie unieśmiertelnioną w piosence Marka Grechuty! Też architekta…

Zakochałem się w brzmieniu wiolonczeli będąc studentem w czasach, gdy po niebie latały pterodaktyle. Do wrocławskiego studenckiego teatru Kalambur zaproszono jakąś hiszpańską trupę. Nic nie rozumiałem z tego, co mówili, ale w tle brzmiała muzyka, która mnie zahipnotyzowała. Jeden instrument o aksamitnym, ciemnym i głębokim głosie opowiadał coś podniosłego i ponadczasowego. Potem się dowiedziałem, że to Pablo Casals grał suitę na wiolonczelę solo. Jana Sebastiana Bacha!

Słyszałem już muzykę Bacha, ale tę wszystkim znaną. Preludium i fugę, co to rozpozna ją każdy, choć mało kto potrafi podać tonację i numer z katalogu dzieł. Mi też się myli. Potem Suity Orkiestrowe i zaraz za nimi Koncerty Brandenburskie. Barok mnie zachwycił najpierw muzyką Antonia Vivaldiego. Dość szybko dotarłem do tego, że i Jan Sebastian lubił muzykę Rudego Księdza. Transkrybował jego koncerty na skrzypce w liczbie mnogiej na koncerty na instrumenty klawiszowe w liczbie mnogiej. Bach był więc dla mnie chronologicznie drugi. Do dziś jestem rozdarty między lekkością Włocha a powagą Niemca…

Ale utwory na wiolonczelę solo to był inny wymiar muzyki. Zdumienie, ile może wypowiedzieć jeden instrument zaopatrzony w tak niewiele strun! I szybko odkrycie, że Mistrz Bach stworzył tyle samo utworów na skrzypce solo. Ta muzyka nie kojarzy mi się już zupełnie z jakimś okresem w historii. Z barokiem. Muzyka na instrumenty smyczkowe solo jest ponad czasem – jest Absolutem.

Jest pewien dziennikarz, którego nie lubiłem, bo był naczelnym Gazety Polskiej, której napastliwość i skrajność mi nie odpowiadała. Jest też ten człowiek melomanem, który wzbudza mój najgłębszy szacunek swą miłością do muzyki i kolosalną wiedzą, które przelewa wspaniale na papier. Pisuje teraz w Gazecie Wyborczej. To Piotr Wierzbicki!

Muzyka łagodzi obyczaje. Muzyka Jana Sebastiana Bacha przypomina nam, że jesteśmy ludźmi.

2 gru 2009

G I T A R A

Ponieważ gitara jest tym instrumentem, który daję mi najwięcej radości, gdy go słucham, to najbardziej lubię muzykę w której gitara rządzi. I nieważne, czy są to kompozycje barokowe, grane na gitarach, z których niektóre wykonywał sam Stradivarius, czy kompozycje rockowe, grane na gitarach elektrycznych Stratocaster. Ogólnie chodzi o szarpanie drutów, jeśli chodzi o struny metalowe, ewentualnie kiszek albo nylonu, gdy rzecz dotyczy strun w gitarach klasycznych lub akustycznych.

Mój kolega, też architekt, jeszcze starszej niż ja daty, dzieli gitary na deski i pudła, czyli zauważa bryłowość instrumentów, co jest typowe dla architektów. Choć tacy często się mylą, bo zapierają się, że saksofon to instrument dęty blaszany, bo widzą to przecież gołym okiem, i nie dadzą sobie wciskać kitu, że saks jest drewniany! A jest…

Wracając do gitary, to kocham ją miłością wierną i nieodwzajemnioną, bo nie umiem grać na niczym i nie umiem czytać nut, choć to ostatnie podobno nie jest konieczne, by grać. Ot, tacy Rosenbergowie, tworzący rodzinne trio, zaklinają się, że nie znają nut, a grają jak bogowie. To duży kłopot, gdy grywają choćby z zespołem jazzowym albo orkiestrą symfoniczną, bo muszą wszystko przećwiczyć i wypróbować, no i zapamiętać, skoro nie znają nut. The Rosenberg Trio to Sinti, czyli Cyganie zachodniej Europy. W odróżnieniu od naszych Romów. Są Holendrami także. Ale ich muzyka jest jak najbardziej francuska. Wywodząca się z muzyki, którą grał już przed wojną Django Reinhardt. Też Sinti, tyle że z Belgii! Takie cygańskie jazzujące gitarowe granie nazywa się jazz manouche z francuska i kojarzy się z Paryżem. Jest tak paryskie jak piosenki Georgesa Moustaki – Greka, czy Jacquesa Brela – Belga.

Gitara to bardzo starożytny instrument, czemu się nie ma co dziwić, bo już jaskiniowiec, jeśli był wielce inteligentny, mógł z kawałka kija i kawałka flaka zrobić łuk, który mógł brzęczeć, gdy się flak napięty szarpało. Gitara była PRZED skrzypcami, bo nie potrzebowała smyka, który był dodatkową konstrukcją, też zresztą początkowo przypominającą łuk.

Choć pewnie przed gitarą powstała harfa, bo do napiętego i wygiętego w łuk drewna można było przywiązać wiele flaków, coraz krótszych. A gitara, zwana była najpierw przez Greków antycznych kitarą, czyli bardzo podobnie. Cała reszta była niepodobna, bo to była odmiana liry ze strunami z włókien roślinnych.

No i zaczyna się historia o myśliwych i rolnikach. A przecież rośliny włókniste mogli zbierać zbieracze, którzy wcale nie musieli być rolnikami. To kto był pierwszym gitarzystą??? Jedno jest pewne – do tej jelitowej szarpaniny jaskiniowcy dołączali pewnikiem śpiew, albo przynajmniej jakieś wycie czy mruczenie. Najpierw solowe, a potem może i chóralne. Ciekawe, czy już wtedy ktoś takich pramuzykantów nazywał szarpiflakami?


Na gitarze grać każdy może, jak choćby Michaelka, z której bloga wziąłem powyższe "gitarowe" zdjęcie z deklaracją, pod którą chętnie się podpiszę, choć z uwagą "między innymi"...

1 gru 2009

Właściwie, to czemu nie???

Ktoś zwrócił się do mnie tak:

znów zadam Ci to samo pytanie, na które znowu nie odpowiesz: CZŁOWIEKU, NIE ŻAL CI WŁASNEJ DOBREJ MARKI NA SZLAJANIE SIĘ PO TYCH WSZYSTKICH GRAJDOŁKACH? Dlaczego Ty właściwie się nie skupiasz na rozwoju jakiegoś swojego własnego, prywatnego blogaska? W jakimś jednym konkretnym miejscu, żeby ludzie wyrobili sobie nawyk zaglądania od czasu do czasu, a może nawet zassali rss?


Najpierw odpowiedziałem, że to dobre pytanie, na które są same złe odpowiedzi:
- bo mi się nie chce,
- bo lubię poznawać inne opinie, poglądy, awersje, sympatie,
- bo mój własny blog jest czytany, ale mało komentowany, pewnie z mojej winy,
- bo mój blog to raczej emocjonalny śmietnik, połączony z notatnikiem.
Coraz mniej też ciekawią mnie wszelkie blogi, włącznie z własnym...

Po dłuższej chwili jednak pomyślałem sobie, że ten ktoś ma trochę racji, albo i bardzo dużo racji. Dalej mi się nie chce bawić w konsekwencję, regularność czy pracowitość. Co to, to nie! Ale przecież mogę pisać o tym, co najbardziej lubię, a na czym przy okazji się mało znam.

Zupełnie jak rasowy dziennikarz! Oni przecież, tak naprawdę, na niczym się nie znają, i co gorsza, najczęściej nie chce im się tej zerowej wiedzy powiększyć choćby o jeden promil promila, bo to wymagałoby nadludzkiego wysiłku googlowania, wertowania, wyszukiwania, porównywania, sprawdzania.

Dlatego ja, człek leniwy do szpiku kości, też będę pisał o MUZYCE, nie znając się na niej zupełnie! Wystarczy, że KOCHAM muzykę od kiedy pamiętam. Muzyka jest obecna przy mnie przez wiele godzin dziennie. Słucham w pracy, słucham podczas ćwiczeń, słucham chodząc. Będę więc pisał o tym, jak ja odbieram muzykę, jaką lubię, i dlaczego. Będę też pisał o muzykach, kompozytorach i zespołach. Amatorsko. Amator to miłośnik...

Ponieważ...

...większość z Was nie wie albo nie pamięta, kto to jest lub był RORY GALLAGHER, to pozwolę sobie wspomnieć o tym Gigancie kilka słów z głowy, bo to dobry sprawdzian dla mnie, czy nie szczypie mnie skleroza.

Rory był Gitarzystą. Wielkim Gitarzystą. Jednym z Największych. Rory był Irlandczykiem, z wszelkimi zaletami i wadami tej zacnej nacji. Jedna z wad go zabiła. Duży smak do whiskey. Nie wytrzymała wątroba. Trzeba było ją przeszczepiać. Operacja się udała! Pacjent zmarł. Na pooperacyjne zapalenie płuc…

Rory powinien powalić cały świat na kolana! Ale jemu chyba nie zależało. Grał w małych klubach, na prowincjonalnych festiwalach, nagrywał płyty z wieloma, którzy go prosili. Rory kochał bluesa i grał go genialnie. Najczęściej bardzo ostro – rockowo. Ale potrafił też grać cudowne bluesowe ballady – wolne i smutne.

Początki jego wielkiej sławy to zespół Taste. W tym trio Rory nabierał rozpędu. Oprócz gitary potrafił zagrać na saksofonie. Chyba właśnie od jego nagrań zaakceptowałem saksofon w bluesie i rocku. Taste nagrało niewiele płyt, ale wszystkie były bardzo znaczące. Dwie były koncertówkami. Jedna z nich zarejestrowana została na wyspie Wight, gdy Rory grał dla kilkuset tysięcy słuchaczy. Szkoda, że Taste nie zagrali na Woodstock! Rolling Stonesi do dziś żałują podobno...

Ponieważ RORY GALLAGHER jest muzykiem ważnym w historii bluesa i rocka, to dalej będę go wspominać. Z tego co pamiętam, to nie pamiętam, by Rory przyjeżdżał do Polski. Wiki też nic o tym nie wspomina

Teraz wypada zamieścić kilka jutubek, by zachęcić zainteresowanych lub zaintrygowanych…