Ponieważ gitara jest tym instrumentem, który daję mi najwięcej radości, gdy go słucham, to najbardziej lubię muzykę w której gitara rządzi. I nieważne, czy są to kompozycje barokowe, grane na gitarach, z których niektóre wykonywał sam Stradivarius, czy kompozycje rockowe, grane na gitarach elektrycznych Stratocaster. Ogólnie chodzi o szarpanie drutów, jeśli chodzi o struny metalowe, ewentualnie kiszek albo nylonu, gdy rzecz dotyczy strun w gitarach klasycznych lub akustycznych.
Mój kolega, też architekt, jeszcze starszej niż ja daty, dzieli gitary na deski i pudła, czyli zauważa bryłowość instrumentów, co jest typowe dla architektów. Choć tacy często się mylą, bo zapierają się, że saksofon to instrument dęty blaszany, bo widzą to przecież gołym okiem, i nie dadzą sobie wciskać kitu, że saks jest drewniany! A jest…
Wracając do gitary, to kocham ją miłością wierną i nieodwzajemnioną, bo nie umiem grać na niczym i nie umiem czytać nut, choć to ostatnie podobno nie jest konieczne, by grać. Ot, tacy Rosenbergowie, tworzący rodzinne trio, zaklinają się, że nie znają nut, a grają jak bogowie. To duży kłopot, gdy grywają choćby z zespołem jazzowym albo orkiestrą symfoniczną, bo muszą wszystko przećwiczyć i wypróbować, no i zapamiętać, skoro nie znają nut. The Rosenberg Trio to Sinti, czyli Cyganie zachodniej Europy. W odróżnieniu od naszych Romów. Są Holendrami także. Ale ich muzyka jest jak najbardziej francuska. Wywodząca się z muzyki, którą grał już przed wojną Django Reinhardt. Też Sinti, tyle że z Belgii! Takie cygańskie jazzujące gitarowe granie nazywa się jazz manouche z francuska i kojarzy się z Paryżem. Jest tak paryskie jak piosenki Georgesa Moustaki – Greka, czy Jacquesa Brela – Belga.
Gitara to bardzo starożytny instrument, czemu się nie ma co dziwić, bo już jaskiniowiec, jeśli był wielce inteligentny, mógł z kawałka kija i kawałka flaka zrobić łuk, który mógł brzęczeć, gdy się flak napięty szarpało. Gitara była PRZED skrzypcami, bo nie potrzebowała smyka, który był dodatkową konstrukcją, też zresztą początkowo przypominającą łuk.
Choć pewnie przed gitarą powstała harfa, bo do napiętego i wygiętego w łuk drewna można było przywiązać wiele flaków, coraz krótszych. A gitara, zwana była najpierw przez Greków antycznych kitarą, czyli bardzo podobnie. Cała reszta była niepodobna, bo to była odmiana liry ze strunami z włókien roślinnych.
No i zaczyna się historia o myśliwych i rolnikach. A przecież rośliny włókniste mogli zbierać zbieracze, którzy wcale nie musieli być rolnikami. To kto był pierwszym gitarzystą??? Jedno jest pewne – do tej jelitowej szarpaniny jaskiniowcy dołączali pewnikiem śpiew, albo przynajmniej jakieś wycie czy mruczenie. Najpierw solowe, a potem może i chóralne. Ciekawe, czy już wtedy ktoś takich pramuzykantów nazywał szarpiflakami?
Na gitarze grać każdy może, jak choćby Michaelka, z której bloga wziąłem powyższe "gitarowe" zdjęcie z deklaracją, pod którą chętnie się podpiszę, choć z uwagą "między innymi"...