Byłem na koncercie - grał Terje Rypdal
W feralny piątek 13 listopada we wrocławskiej Filharmonii wystąpił Terje Rypdal. Norweski gitarzysta już od czterech dekad jest w światowej czołówce gitarzystów. Zaczynał od grania z Janem Garbarkiem w końcu lat sześćdziesiątych. Moje kontakty z jego muzyką trwają od połowy lat siedemdziesiątych, kiedy to pierwszy raz usłyszałem podwójny album “Odyssey”.
Długie dźwięki elektrycznej gitary, rozlewiste i śpiewne. Takim zapamiętałem Rypdala.
I oto zjawił się ów legendarny muzyk we Wrocławiu na festiwalu Jazztopad. Z czymś specjalnym. Zaprezentowana miała być światowa premiera kompozycji na zamówienie festiwalu “Waterfalls”. Całą orkiestra wrocławskiej Filharmonii towarzyszyła gitarzyście. I ja tam byłem, wszystkiego wysłuchałem i trochę byłem zawiedziony! Za mało Rypdala w koncercie. Za dużo symfonicznej współczesności i “warszawskiej jesieni”.
Pewnie wolałbym samego Terjego, bez całej orkiestralności, ale dobre i to co usłyszałem. W końcu Terje Rypdal też grał. A ja przyszedłem posłuchać legendy. Legendy grają w nas – w naszej pamięci…