23 paź 2008

Autobiografia Claptona!

Kilka dni temu wpadła mi w ręce “Autobiografia” Erica Claptona! Świeżutko wydana przez Wydawnictwo Dolnośląskie. Wydawnictwo z Wrocławia, co mnie, wrocławianina, tym bardziej cieszy. Zacząłem czytanie i to od środka, bo przede wszystkim chciałem poznać wspomnienia z okresu grania z Johnem Mayallem w Bluesbreakers.

Nie zawiodłem się! Znakomicie się czyta, w czym wielka zasługa zarówno Claptona, tego, co mu to stylistycznie wyszlifował oraz polskiego tłumacza. Czeka mnie duża porcja ciekawej lektury, stąd ta notka może się rozwijać. Clapton to w końcu: Yardbirds, Bluesbreakers, Cream, Blind Fith, Plastic Ono Band, Derek and the Dominos, ogrom sesji innych artystów i zupełnie samodzielna działalność lidera zespołów do dziś.

Clapton to żyjąca legenda, kamień milowy, symbol, ikona a przede wszystkim ciągle młody duchem i talentem Twórca. Tradycyjnie bez jutubek, linków, melodii. Wolę z głowy, bo to oddaje moje emocje, to, co w muzyce Claptona było zawsze dla mnie ważne…

W zasadzie to już jestem po lekturze. Pozostał mi tylko pierwszy rozdział opisujący pierwsze naście lat życia Erica. Bardzo zakręconego życia, które na szczęście ciągle trwa. Wszelkie zakręcenia Calptonowi udało się przeżyć i wyjść na prostą, na której wydaje się pozostanie. Śledząc losy życia gitarzysty dowiedziałem się masę ciekawostek, o których zupełnie nie miałem pojęcia w tamtych czasach, gdy sprawy się działy.

Zabawny dla mnie był opis relacji między muzykami w zespole Bluesbreakers, kierowanym przez Johna Mayalla. Były to rzeczywiście relacje takie jak między nauczycielem a uczniakami, którzy ciągle belfrowi płatają psikusy. Stary mistrz do dziś aktywnie działa muzycznie i kilka lat temu hucznie i koncertowo obchodził 70-te urodziny! Gdzie te czasy, gdy słuchałem go na koncercie w Opolu…

Clapton przeżył uzależnienia od narkotyków i alkoholu. To drugie chyba nawet gorsze. Wyszedł dzięki pomocy przyjaciół i do dziś jest czysty. Aktywnie też działa w ruchach AA i AN, finansując ośrodek odwykowy na karaibskiej wyspie Atigua. Szkoda trochę, że tak mało zdjęć ilustrowało tę spowiedź...

Polecam tę lekturę wszystkim, którzy lubią Claptona, bo pomoże poznać go lepiej jako człowieka. Jest kopalnią wiadomości i ciekawostek o wielu muzykach z którymi zetknął się i pracował Eric Clapton.

Muzyka łagodzi obyczaje?

22 paź 2008

Dlaczego???

Dlaczego o muzyce możemy rozmawiać spokojnie, nawet wtedy, gdy się zupełnie nie zgadzamy co do oceny rodzaju muzyki, artysty, wykonania, kompozycji, tembru głosu czy inteligencji wokalisty?

Dlaczego o psach/kotach możemy rozmawiać przyjaźnie, nawet gdy lubimy tylko psy albo tylko koty?

Dlaczego o kulinariach możemy rozmawiać smakowicie, nawet wtedy, gdy nienawidzimy smaku anyżu, zup owocowych, cebuli i czosnku czy zupy nic? Dlaczego spokojnie możemy przekonywać kogoś do smaku chleba własnego wypieku, choć interlokutor lubi tylko chleb z mamuta? We Wrocławiu mamut to społemowska piekarnia przemysłowa…

Dlaczego o sztuce możemy rozmawiać bez rękoczynów, mimo że jednym podoba się Duda-Gracz a inni go nienawidzą? Dlaczego Maśluszczak czy Beksiński nie doprowadzają nas do morderczych instynktów?

Dlaczego za odmienne poglądy polityczne potrafimy wyziębiać długoletnie przyjaźnie? Dlaczego pozwalamy politykom niszczyć w nas coś, co tak trudno osiągnąć – przyjaźń, tolerancję, zrozumienie cudzych racji?

14 paź 2008

Analiza prawna prezydenta

Jutro prezydent poleci do Brukseli. Na złość Tusku, który mu wciska, że nie powinien, bo nie ma prerogatyw albo proregatyw...

Wszedłem na stronę Prezydenta RP. Otworzyłem analizę prawną w pdf. Wydrukowałem. Poczytałem. Zdębiałem!!!

Pan dr nauk prawnych Andrzej Duda oparł całą tę “analizę” na dwóch wielkich cytatach z opracowania profesora dr hab. Pawła Sarneckiego, zamieszczonego w “Zakamyczu” w 2000 roku. Prezydentem RP był wtedy Aleksander Kwaśniewski a premierem Jerzy Buzek, stojący na czele rządu AWS. Cytowane cytaty podkreślają rolę i ważność urzędu prezydenta. Nie pamiętam już tamtego roku szczegółowo, ale domyślam się, że chodziło o podkreślenie ważności Kwacha wobec solidaruchowatego rządu Buzka. Teraz argumenty jak znalazł, bo sytuacja bliźniaczo (!) podobna! Dlatego profesora opisano jako wybitnego specjalistę z zakresu prawa konstytucyjnego. Ciekawe jakie były komentarze w roku 2000? Czy ówcześni Kaczyńscy godzili się z takim nadymaniem roli Kwacha nad urząd solidarnościowego premiera?

Prawo Kalego dla kacyka zdatne, więc czemu nie wykorzystać?

Pan Duda gra na propagandowych dudach postkomunistów…

Tfu!

I na koniec cytacik: “funkcja reprezentanta oznacza metaforyczne uobecnianie Państwa Polskiego w sytuacjach, w których prawo – i to zarówno krajowe jak i międzynarodowe – jak i pewne zwyczaje, a nawet obyczaje wymagają takiego uobecnienia przez konkretną osobę (...). Prezydent reprezentuje swą osobą Państwo Polskie w sposób ciągły, samą swą obecnością, nawet jeśli nie podejmuje żadnego konkretnego działania.”

No więc będziemy mieli pokaz metaforycznego uobecniania z niepodejmowaniem działania! Boże, chroń Polskę...

8 paź 2008

Airto Moreira

...ma już 67 lat! Ciągle jednak nagrywa. Pewnie, jak wszyscy perkusiści, ma dobrą formę, bo walenie w bębny i przeszkadzajki daje krzepę i wigor. Admiratorem tego brazylijskiego perkusjonisty jestem od czasu, gdy Chick Corea porzucił bezdroża free jazzu i nagrał w 1972 roku “Return To Forever”. Dla wyjaśnienia – perkusjonista to nie tylko bębniarz, ale przede wszystkim obsługujący przeszkadzajki, czyli najprzeróżniejsze instrumenty perkusyjne, dzwonki pasterskie, podkowy, folie metalowe. Airto do swego wyjazdu w 1968 roku do USA, zebrał ponad 120 instrumentów perkusyjnych i używa ich bardzo twórczo do dziś.

Airto był w 1972 roku już uznanym muzykiem, wsławionym dwuletnią współpracą z Milesem Davisem i nagraniami płyt, będących kamieniami milowymi fuzji jazzu i rocka. Jego żona, Flora Purim, jest znakomitą wokalistką jazzową i słychać ją na większości płyt Airta. Jest w wielkiej przyjaźni z naszą Urszulą Dudziak. Airto był też oryginalnym członkiem pierwotnego składu Weather Report. Jak z tej wyliczanki widać – Wielki Muzyk, który grywał z Największymi. Fajnie, że gra do dziś!

Do notki nie wklejam jutubek czy plików muzycznych, bo mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i sam dotrze do muzyki. Choć ta notka nikogo nie namawia do niczego. Jest wyłącznie wyrazem mej szczerej radości, że gdzieś w świecie żyje człowiek, który sprawia radość innym ludziom cudownym bębnieniem i bardzo zróżnicowanym hałasowaniem…

2 paź 2008

Rosja, Rosjanie, rosyjski...

Kiedyś nie chciałem się uczyć niemieckiego przez Hitlera! Sam urodziłem się po wojnie, ale z literatury i radia, bo czterech pancernych jeszcze nie było, wyniosłem tę durną niechęć! Do dziś żałuję, nie tylko dlatego, że pokochałem muzykę Bacha czy Orffa…

Z rosyjskim było zupełnie inaczej. Pierwszy raz znalazłem się w ZSRR, teraz zwanym Związkiem Sowieckim, jeszcze w 1957 roku, grubo przed początkiem nauki szkolnej. Mama mnie zabrała do miejsc ojczystych i rodzinnych, gdzie żyli jej rodzice i rodzeństwo. Do Polski, która tam skończyła się w 1939 roku. W 1920 dziadek walił z cekaemu, umieszczonego na kościelnej wieży, do tych, co chcieli tę Polskę w zarodku zdusić. Za drugim razem im się udało. Przynajmniej w Łohiszynie.

Ale z pobytów na Polesiu zostało mi osłuchanie i łatwość nauczenia się w szkole. W wakacje miewałem możliwość trenować znajomość z rówieśnikami, których poznawałem na miejscu. Ciotki i wujkowie rozumieli polski, choć sami niemal nie mówili w macierzystym języku. Tylko z dziadkiem i babcią mogłem czystą polszczyzną pogadać. I z miejscowym księdzem, do którego chodziłem pożyczać Sienkiewicza. Po upadku komuny okazało się, że był tajnym biskupem Polesia! W tamtych czasach Rosjanie mnie brali za swojego, choć nie Rosjanina. Pasowałem im na Łotysza. Żeby choć na Litwina!

Na studiach byłem wakacyjnie w Budapeszcie, a było to w krzepkiej komunie jeszcze. Zaprzyjaźniłem się z Węgrami, z którymi gadałem po angielsku! Oni, po ośmiu latach przymusowej nauki rosyjskiego, znali tylko kilkanaście słów. Punktem honoru było nie nauczyć się niczego! Parę lat później, w Wiedniu, musiałem wspomóc pewnego młodego Węgra, który próbował rozmawiać z Anglikiem, co powodowało u ofiary próby owej coraz głupszą minę. Wtrąciłem się z pytaniem pesymistycznym, czy zna może rosyjski ze szkoły. Potwierdził, co się okazało prawdą cząstkową, bo znał tylko nieco lepiej niż angielski. O kilkanaście wyrazów lepiej!

Więc konkluzja z tych ramotowatych wspominków – uczta się języków! Wszelakich…

I anegdota: za peerelu pewien pułkownik mawiał do studentów studium wojskowego tak: “Uczcie się studenci języków obcych a najlepiej chińskiego, bo mnie znajomość niemieckiego pozwoliła wydostać się z niewoli!”

ps. Teraz po raz kolejny powtarzam angielski, usiłując jakoś wreszcie opanować tę cholerną mnogość form czasownikowych. To po to, by w przyszłym roku dogadać się w Izraelu. Niekiedy jednak nachodzi mnie refleksja, czy znowu bardziej nie przyda się rosyjski?